wtorek, 29 kwietnia 2014

Luśka w Niemczech – cz.2. Nüdlingen

Druga część podróży po Północnej Bawarii. Tym razem Nüdlingen.





Trudno powiedzieć czy to miasteczko czy wioska. Jakieś 4000 mieszkańców, muzeum, Urząd Miasta, apteka. Ale sklepu to w zasadzie nie uświadczysz. Po większe zakupy trzeba jechać do Bad Kissingen, jakieś 5 km. Wprawdzie zdarzają się wielorodzinne domy, w zasadzie bloki, z jedną klatką i kilkoma mieszkaniami, ale po przeciwnej stronie ulicy gospodarstwo, takie żywcem wyjęte z polskiej wsi.




Czerwone dachy domów rozpościerają się u podnóża niewielkiego wzniesienia i na jego zboczu. Domy stoją w większości bezpośrednio przy ulicy, bez żadnego ogrodzenia. Mało który ma w ogóle obszerną, ogrodzoną posesję. Nawet garaże stoją pootwierane na oścież.
















Niemcy mają ogromne zamiłowanie do ozdób w ogrodach. Niezliczone ilości krasnali, drewnianych figurek, kamiennych posążków, metalowych zwierzątek, kolorowych kul. Kiczowato to nieraz wygląda, a właściwie co i rusz, to przesyt ozdób oszpeca ogródki zamiast je upiększać. Choć czasami pojedyncze elementy nadają fajny swojski klimat domowi. Pod warunkiem, że dekorację skomponowano z umiarem i ze smakiem. 






















Wyjątkowe są ozdoby świąteczne. Nie tylko w okresie Bożego Narodzenia stroi się drzewka. W czasie Wielkanocy zdobi się je plastikowymi jajkami, wieszanymi niczym bombki na gałązkach. Na pierwszy rzut oka wygląda to trochę dziwnie, ale jak się człowiek przyzwyczai, to nawet wczuwa się w tę atmosferę. 




 
Świąteczne ozdoby na placu św. Marcela.







Niemcy korzystają z energii odnawialnej w znacznie większym stopniu niż my. Wiele domów ma na dachach solary, czerpiące z promieni słonecznych nawet w pochmurny czy zimowy, mroźny dzień.


Solary na dachu domu.

I na dachu garażu.

Trzeba przyznać – pięknie tam. Ale nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej niż tu. Mogę tam jechać na weekend, na tydzień, może na dwa… Ale tęskni mi się za naszymi blokowiskami, za polskimi lasami, za Tatrami, za językiem polskim. Pamiętam, że kiedy w zeszłym roku wróciliśmy po prawie tygodniowym pobycie, pierwsze słowa wypowiedziane przez panią kasjerkę: dwadzieścia sześć pięćdziesiąt, wypowiedziane czystą polszczyzną, brzmiały niczym jak poezja… No już tak mam. Tam wakacje, tutaj – dom.     

 
Apteka

Piekarnia, ale nigdzie nie ma tak dobrego chleba, jak w Polsce.

Choć jakoś tak swojsko brzmi....

Następnym razem buszujemy po Kissingen...



2 komentarze:

cici pisze...

uwielbiam Twoje relacje z podróży :)

Unknown pisze...

Te domki z ozdobami wyglądają wręcz bajecznie :)