wtorek, 10 czerwca 2014

Festiwal manier i ogłady

Klasę trzeba mieć, można ją też wypracować, ale najpierw trzeba wiedzieć czym jest i jak ją rozpoznać. A ten dar nie przychodzi razem z talentem do śpiewania.


  
W ubiegły weekend odbył się 51 Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu. Dla jednych synonim kiczu i celebryckiego gwiazdorstwa, dla innych ciągle święto polskiej piosenki. Przez lata zmieniła się jego formuła. Dzisiaj trzy dni festiwalu dostarczają różnorodnych wrażeń. Niestety nie tylko tych pozytywnych. 

Był taki czas, że jakość festiwalu sięgnęła dna. Zarówno pod względem organizacji, aranżacji, prowadzących jak i występujących artystów (to ostatnie słowo użyte na wyrost). Ale organizatorzy trochę się dźwignęli i w ostatnich latach jest naprawdę nieźle. Tylko niestety nie wszyscy zaproszeni potrafią odnaleźć się na scenie. Wątpliwości budzą młodzi ze sceną nieobyci, wypromowani przez wszelakiej maści talent shows. Czasem mam wrażenie, cytując Macieja Kozłowskiego, że bezguścia promują beztalencia. 

Bo od razu na pierwszy rzut oka widać, kto szanuje siebie i widza, a kto chce tylko zostać zapamiętanym, żeby o nim mówili – wszystko jedno jak, byleby mówili. Pomijam już Marylę Rodowicz z jej występem disco polo (Maryli wybacza się wiele, w końcu królowa jest tylko jedna), choć po prostu bez komentarza zostawię wygląd i zachowanie Margaret (żeby w ogóle wiedzieć kto to jest, musiałam sobie ją „wyguglować”) oraz stylizację Eweliny Lisowskiej. Po prostu nie wszyscy rozumieją znaczenie tego muzycznego spotkania i jego powagi. Bo chociaż muzyka powinna być źródłem dobrej zabawy, to nie musi być od razu biesiadna i rubaszna, by porwać publiczność. Z ogromnym zaciekawieniem oglądałam koncert ostatniego dnia, podczas którego świętowaliśmy 25 lat wolności. Bo jednak takie koncerty podsumowujące, upamiętniające, dedykowane wychodzą w Opolu najlepiej  (koncert dedykowany Agnieszce Osieckiej w 1997 roku, czy recital z piosenkami Seweryna Krajewskiego w 2007 roku – dla mnie mistrzostwo). I choć wszystko w nim właściwie grało, było spójne, ciekawe, to jednak były zgrzyty. Występ Kamila Bednarka, skaczące jak małpa do cudnej i znaczącej piosenki Marka Grechuty wzbudził moje zniesmaczenie. Byłam bardzo zdegustowana, gdy próbował rozbujać publiczność przy słowach „Bo ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Prawie jak Piersi przy Bałkanicy. A kiedy zaczął skakać i bujać się po scenie na szeroko rozstawionych nogach, mój tato stwierdził, że chyba mu majty w tyłek włażą i upijają, a on usilnie chce je wyciągnąć. Po prostu koszmar! Pomijam już strój w postaci krótkich dżinsów i bluzy (według mojej mamy jak do sprzątania po psie), które strasznie wyglądały przy wieczorowej sukni Urszuli i garniturze Zbigniewa Wodeckiego. 

Co jednak klasa artysty, to mówi sama za siebie. Gdy tylko Zbigniew Wodecki wyszedł na scenę, powitała go owacja publiczności, Michałowi Bajorowi nie przeszkodził wyłączony mikrofon, bo i tak dostał gromkie brawa. Urszula w swojej wieczorowej sukni prezentowała się jak księżniczka, skromna Monika Kuszyńska i jak zawsze elegancka Alicja Majewska również nagrodzono gromkimi brawami. A nikt z wymienionych nie wymuszał tych oklasków, nie musiał skakać i zabawiać publiczności. Każda z tych osób wyszła na scenę i zaśpiewała. Po prostu. Pięknie, szczerze, z klasą. I to jest gwiazdorstwo, po tym poznaje się prawdziwego artystę. 

Piosenki Budki Suflera, Czesława Niemena, Stanisława Soyki, Ireny Santor, Zbigniewa Wodeckiego, Maryli Rodowicz, Edyty Geppert, Seweryna Krajewskiego, Magdy Umer, Anny Jantar, Perfektu czy Wilków były, są i będą śpiewane. Będą wracać i niezmiennie wzbudzać entuzjazm śpiewającej publiczności. Bo nie ma chyba lepszej nagrody dla artysty jak śpiewająca publiczność, która z pamięci potrafi odtworzyć cały utwór podczas koncertu. Bo wystarczy, że artysta pojawi się na scenie, a już publika podrywa się do owacji na stojąco. I jestem o tym przekonana, że ani Margaret, ani Kamil Bednarek, ani Juan Carlos Cano nie doświadczą tego uczucia. Bo za kilka lat nikt nie będzie o nich pamiętał. Nie mówiąc o ich piosenkach. Bo na razie to są znani tylko z niegłupich głosów odtwarzających piosenki innych. I całkiem głupich wizerunków, które, mnie osobiście, psują muzyczne świętowanie w czerwcowe weekendy. 

Muzyka ma łagodzić obyczaje, tymczasem wzbudza we mnie niesmak i niekiedy odruch wymiotny. A może to nie muzyka, tylko jej wykonawcy… Kamil Bednarek, Ewelina Lisowska, Margaret i ci inni zwycięzcy muzycznych „szołów” powinni się uczyć manier, ogłady i odpowiedniego zachowania od starszego pokolenia. Powinni przejmować wzorce, łącznie ze strojem, który powinien być dostosowany do czasu, miejsca i okoliczności, który zawsze jest wyrazem szacunku dla bliskich, widzów, fanów, publiczności czy uczestników wydarzenia. Klasę trzeba mieć, można ją też wypracować, ale najpierw trzeba wiedzieć czym jest i jak ją rozpoznać, zdefiniować. A ten dar nie przychodzi razem z talentem do śpiewania.  

  

Brak komentarzy: