niedziela, 29 czerwca 2014

Zołza żona i anioł mąż

Chcę być żoną, która troszczy się o męża i nie pozwala mu stanąć w miejscu. Nawet za cenę bycia zołzą.


Przygotowując się do małżeństwa dość często zastanawiam się jak to będzie, kiedy już zamieszkamy razem, gdy codzienne obowiązki i zadania staną się naszym wspólnych działaniem. Gdy będę miała gorszy dzień (ten wyjątkowy czas w miesiącu) i gotować obiad w 6 garczkach „bo tak!”, a mój mąż przyjdzie złachany po ciężkiej pracy i powie, że jest tak zmęczony, że nie robi już dzisiaj nic. Niby nic, a połączenie dość wybuchowe. Wystarczy iskierka, by mieszkanie wyleciało w powietrze. 

Wszyscy dookoła przekonują nas, że małżeństwo to ciężki kawałek chleba, że wymaga pracy, zaangażowania, wysiłku, cierpliwości. By wielokrotnie być trochę ślepym, trochę głuchym i trochę głupim, by nie wszystko widzieć, nie wszystko słyszeć i nie wszystko rozumieć. Zgadzam się, że małżeństwo wymaga ciągłego rozwoju psychicznego, duchowego i społecznego, bo świat dookoła nas będzie się zmieniał, my sami też, nasze dzieci. I my tym zmianom będziemy musieli wychodzić naprzeciw.

Tylko czasem mam mały dysonans, kiedy słyszę, że różnice płciowe powodują, że choć wzajemnie się uzupełniamy, to funkcjonujemy zupełnie inaczej, co kobiety muszą uszanować… Mianowicie: my ogarniamy kilka rzeczy na raz, mamy podzielność uwagi, potrafimy zaplanować wiele rzeczy do przodu, wielu rzeczy się domyślamy, czytamy między wierszami, chcemy mieć sprawy załatwione na już, a jak nie to zrzędzimy. Bo mężczyzna może załatwić co najwyżej jedną i dopiero jak ją załatwi, to może się wziąć za następną. 

Potem czytam jakieś znakomite badania znakomitych amerykańskich naukowców, że mężowie, którzy mają żony zołzy żyją krócej. Dlaczego? Bo stres, który żona wywołuje u męża anioła podczas awantury powoduje problemy ze zdrowiem, a te z kolei wpływają na skrócenie życia biednego małżonka. Nigdzie jednak nie było napisane dlaczego ta zołzowata żona wszczyna awanturę. Może dlatego, że mąż jej nie pomaga, nie interesuje się dziećmi, od pół roku nie naprawił szafki w kuchni, a do tego ona dziesiąty raz prosi go, by wyniósł śmieci, słysząc ciągle: zaraz. Może kumple ważniejsi są od niej, może piwa za dużo jest w domu, może męża bardziej interesuje bijący rekordy popularności w sieci filmik niż wydatki na przyszły miesiąc. W takiej sytuacji to i świętego (a raczej świętą) wyprowadziłby z równowagi. 

W komentarzu na katolickiej stronie czytam, że owe badania są potwierdzeniem tego, co Biblia mówi o roli mężczyzny… Hmmm… A gdzie przepraszam jest napisane, że zadaniem męża anioła jest wkurzać żonę? Że żona ma być cierpliwa, posłuszna i usłużna? Bo w przysiędze małżeńskiej też nic o tym nie ma. Ślubuje się miłość, wierność i uczciwość małżeńską. No to żona uczciwie mówi – nie podoba mi się to, że po raz kolejny nie zrobiłeś tego, o co Cię proszę, że jesteś głuchy na moje potrzeby, że nie dbasz o dom, nie pielęgnujesz naszego związku. Bo żona zaangażowanego męża, która ma z nim poukładane relacje, która widzi i docenia jego starania (nie zawsze wychodzą, ale są i to jest ważne, bo nie ma ideałów, nikt nie jest dobry we wszystkim, ale przynajmniej próbuje, a nie siedzi z założonymi rękami) – taka żona nie robi jazd z byle powodu. Więc jeśli mąż skarży się, że ma żonę zołzę, to najpierw warto zapytać: czym ją tak mężu wkurzyłeś? 

Ważny i mądry głos w tej sprawie zabrał niedawno Krzysztof, mąż i ojciec, autor bloga Dzień Ojca (dzienojca.org), który pisząc o znaczeniu kłótni w małżeństwie wyraźnie zaznacza, że żona nieraz zaczyna atak pod kryptonimem „od Adama i Ewy” (po prostu wyciąga wszystko z przeszłości co się da), często nie przebiera w słowach i sprawia mu przykrość, ale wreszcie uświadomił sobie dlaczego. Bo żona próbuje do niego dotrzeć, do „kołka nieociosanego”, który dotąd był głuchy na jej rozpaczliwe apele, choćby o częstsze sprzątanie łazienki (sam przyznał, że dwa razy na trzy miesiące to rzeczywiście trochę za rzadko). Że zołza co jakiś czas wylewa na niego wiadro pomyj, bo ponad tymi wszystkimi wykrzyczanymi słowami istnieje konstruktywny przekaz potrzeb i konkretnych oczekiwań, które częstokroć były wcześniej do mnie adresowane, ale nie znajdowały posłuchu.” I choć przyznaje, że wielokrotnie bywa bezradny wobec tego potoku słów, często bardzo bolesnego, to zrozumiał, że jest on efektem bezradności żony wobec „nieociosanego kołka”. Że to jest jej zmaganie się z jego głuchotą i ślepotą na prośby i potrzeby. Ale za każdym razem dziękuje on Bogu za mądrą żonę, która „troszczy się o niego i nie pozwala mu stanąć w miejscu!".


Chcę być żoną, która nie pozwoli, by mąż żył w stagnacji, by się zatrzymał. Nie chodzi o to, by go zmienić na swoją modłę, ale o to, by się rozwijał. Nie da się całe życie żyć według jednego schematu. Bo otoczenie rusza, a my zostajemy. Stajemy się niekompatybilni. Wtedy zgrzyta. Ciągły rozwój pozwala plastycznie dopasowywać się do siebie. I o to chodzi. Oczywiście to, co jest fundamentem musi być niezmienne, stabilne, by zatrząśnięty w posadach dom mógł się ostać. Pewne wartości, zasady moralne muszą być trwale zakorzenione w nas. To taki szkielet, na którym trzeba się oprzeć. A potem można budować dowoli. Zmieniać elewację, wymieniać okna, wybijać nowe, zamurowywać niepasujące. Pociągnąć piętro, dołożyć balkon z lepszym widokiem. Takim architektem naszej rodziny chcę być. Rozsądnym, konkretnym, idącym do przodu na miarę potrzeb. Czasem żoną zołzą, bo te nasze kołki nieociosane nie łapią od razu wszystkiego, ale mądrą. Tego sobie i mojego przyszłemu mężowi życzę. 





17 komentarzy:

Kasia Sz. pisze...

Wydaje mi się, że nie ma recept na dobre małżeństwo. Trzeba mieć świadomość, że druga osoba to nie nasza własność, że trzeba będzie czasem iść na kompromisy i należy cofnąć do przeszłości i zobaczyć czy nie przejęliśmy jakiś złych zachowań z domu rodzinnego, by NIEŚWIADOMIE nie powielać schematów oraz wyplenić negatywne cechy jakie mamy w sobie. Także często przejęte NIEŚWIADOMIE z tzw. rodzin pierwotnych.

Kasia Sz. pisze...

Myślę, że bycie zołzą to nie jest dobry pomysł

Belegalkarien pisze...

To bycie zołzą powinno być raczej napisane tak: "zołza". Bo czy naprawdę zołzą jest kobieta, która piąty czy dziesiąty raz prosi męża o dołożenie pięciu groszy do domowego funkcjonowania? A może to tylko w głowach panów uwił się taki stereotyp kobiety, która jak chodzi i powtarza w kółko to samo, to od razu zrzędzi, a jak jej zbraknie cierpliwości i wyrzuci z siebie, co ją boli, to znaczy, że jest zołzą? Dlatego właśnie przytoczyłam tekst blogera Krzysztofa, do którego odsyłam, żeby zobaczyć ten kontekst w całości. I masz rację Kasiu, że często trzeba iść na kompromis, ale pamiętaj, że on dotyczy obu stron. Trochę się jakoś tak utarło, że mąż, który jest pedantyczny, bardzo zaradny, czasem aż tak bardzo, że z każdej złotówki rozlicza żonę. Mobilizuje ją, by schudła, strofuje dzieci, by wyrosły na porządnych ludzi, chucha i dmucha na zakupione sprzęty, nie dając się nikomu do nich dotknąć - to skarb! A taka sama zona, która czegoś wymaga od męża i nie mogąc wymusić na nim zaangażowania zaczyna się denerwować - to zołza. Ja po prostu się z tym nie zgadzam. Uważam, że wymagać trzeba, najpierw od siebie, potem od innych. Ale jeśli miłość małżeńska daje, ale nie chce nic w zamian, to musi dokładnie tak samo działać w obie strony. Inaczej nie ma szans na przetrwanie. Ja daję i on daje... Bez warunków i zapłaty. Wtedy to jest prawdziwa miłość.

Anonimowy pisze...

Na razie nie umiem ustosunkować się do tego postu i komentarza. Pewnie, że mąż powinien uczestniczyć w życiu rodziny. A żona nie może dźwigać na swoich barkach wszystkiego ani przyzwyczajać kogoś, że będzie robiła coś za kogoś.

Ale nie mam męża, choć bym chciała. Nie wiem czego bym wymagała.

Kasia Sz. pisze...

To ja napisałam ten powyższy komentarz :-)

Belegalkarien pisze...

Te wymagania pojawiają w trakcie trwania związku, kiedy wychodzą różne sytuacje. Podczas obserwacji innych małżeństw i rozmów z innymi żonami. Po prostu widzisz czego Ci brakuje, czego brakuje drugiej stronie. I zaczynam się dostosowywać lub stawiać wymagania. Czasem trzeba zrobić kalkulację, czy pójście na ustępstwa zbyt wiele Cię jednak nie kosztuje, czy koszty, które Ty ponosisz nie zbyt duże w porównaniu z tymi, które ponosi partner czy mąż. To przychodzi z czasem. Tylko tak sobie też myślę, że potrzebny jest taki szablon, jakiś wzór na początek, który można przyłożyć do potencjalnego kandydata. Jakiś punkt odniesienia. Wtedy jest łatwiej.

Unknown pisze...

a mi po głowie jedno pytanie chodzi - jaka jest różnica między wymaganiem od drugiej osoby a zmienianiem jej by była taka jak chcemy?hmm

Klaudia

Belegalkarien pisze...

Widzisz Klaudia, zmienianie rozumiem jako zastępowanie dotychczasowego stylu życia innym. Tzn. facet lubi horrory, a ja mu każę oglądać komedie romantyczne. Biega za piłką na boisku, a ja mu każę grać w szachy. Nosi glany i długie włosy, a ja go wbijam w rurki i ścinam na Justina Bibera. W każdym związku przebywanie razem w jakimś sensie wymusza pewne zmiany, bo na tym też polega dopasowywanie się, dzielenie swoim życiem. No bo jak chłop jedzie na rajd, to pojadę z nim, żeby wiedzieć czym się tak pasjonuje. Jak przerabia zdjęcia, to zaglądam przez ramię i uczę się jak to robi. Jak zakłada wytarte dżinsy i skórę, to nie ubieram koktajlowej sukienki.

Natomiast wymagania dotyczą tego, co prowadzi do rozwoju, do dbania i odpowiedzialności za siebie, rodzinę i dom. Jeśli mąż nie ma nawyku sprzątania po sobie, to muszę wymagać, by to robił - nie będę sprzątać za niego. Jeśli nie angażuje się w opiekę nad dziećmi, to muszę od niego tego wymagać - to także jego dzieci. Jeśli do tej pory był przyzwyczajony, że to kobiety go obskakiwały i utrzymywały - to muszę od niego wymagać, by zadbał o dom i rodzinę jako głowa rodziny.

Wymagania także wiążą się z pewnymi zmianami, ale nie na zasadzie kaprysu, tylko po to, by prowadziły do wzrostu. By zastępowały niewłaściwe nawyki, zachowania, wzorce tymi, które wnoszą coś dobrego, które skutkują progresem.

Ja tak to widzę, a Ty jak myślisz?

Kasia Sz. pisze...

Z tym się z Tobą Kasiu zgadzam i to jest dla mnie zrozumiałe.

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

Ja nie myślę,ja słucham mądrzejszych od siebie;) a
Generalnie zgadzam się z Panią. Zastanawia mnie jednak kwestia sprzątania - a może mąż nie ma nawyku sprzątania bo nie znosi porządku i lubi jak ubrania leżą rzucone na fotel zamiast poskładane idealnie i schowane do szafy?.
I co wtedy?wymagać,by pokochał ład i porządek czy iść na kompromis?


Pisze Pani,że wymagania wiążą się ze zmianami, a jeśli dana osoba na dzień dzisiejszy nie ma sił się zmieniać? czekać aż owej osobie zachce się podjać trud zmian,a może zostawić? hmm

Pozdrawiam serdecznie :)

Belegalkarien pisze...

Mieszkanie to nie muzeum i nie szpital, nie chodzi o to, by nie było grama kurzu i było mega sterylnie. Mieszkanie ma służyć do mieszkania. Tylko bycie bałaganiarzem jest raczej cechą pejoratywną, prawda? Więc jeśli mąż zostawia rzeczy wszędzie, nie sprząta po sobie talerzy, nie zmywa, bo tak lubi, to nie wróży to najlepiej. A Ty nie wolałabyś mieszkać w porządku i czystości? Nie trzeba robić awantury o marynarkę na krześle rzuconą po przyjściu z pracy czy talerz i szklankę z dnia wczorajszego w zlewie. Ale jeśli takie sytuacje zdarzają się nagminnie, to żona powinna wymagać dbania o dom. Bałagan powoduje, że mieszkanie po prostu niszczeje, więc sprzątanie nie wynika jedynie z zamiłowania do mopa i ścierek, ale po prostu z dbałości o to, co się ma dzięki ciężkiej pracy.

A jeśli chodzi o zmiany... Jeśli się kogoś kocha i chce się z nim dzielić życie, to musi być gotowość do zmian. Nie bardzo docierają do mnie argumenty, że nie ktoś nie ma siły, bo można się tłumaczyć całe życie. Jak nie masz siły na zmiany związane z drugą osoba, to nie masz siły na bycie w związku. Jak nie masz gotowości do podejmowania wyzwań i zmian z miłości, to lepiej w ogóle nie pakuj się w związek. Bo każdy kompromis to rezygnacja z jakiejś części siebie, a to zawsze forma zmiany. Czasem do pewnych decyzji rzeczywiście trzeba dojrzeć, by były świadome, są sytuacje, które wymagają czasu, ale trzeba mieć w sobie tę gotowość i otwartość na zmiany związane z byciem z drugą osobą. Na tym polega to dopasowywanie się i docieranie. Przynajmniej tak mi się wydaje....

Anonimowy pisze...

Czytam z uśmiechem. Piękne teorie i przekonania. I dyskusja o kompromisach -męża i wymaganiach -żony. Inaczej się pisze o odbytych podróżach, a inaczej o byciu żoną - przed ślubem.
Pewnie z takim samym uśmiechem czytasz wypowiedzi maturzystów, którzy dostali się na psychologię, a wypowiadają się z pełną powagą o diagnostyce i sposobach rozwiązywania ludzkich problemów... Albo się uśmiechnąć, albo lekko poirytować, ale co da irytacja, skoro oni i tak wiedzą najlepiej?
Tymczasem poczytam o podróżach, a o byciu żoną napisz nam Kasiu za kilka lat...
Pozdrawiam.

Belegalkarien pisze...

Wychodzę z założenia, że nie trzeba być chorym na serce, by być dobrym kardiologiem. Ornitolog nie jest ptakiem, a wie o ptakach wszystko. Bo je obserwuje, obcuje z nimi, przez lata poznaje. Tak bezdzietny psycholog może dawać rady w sprawach dzieci, tak osoba, która nie jest w małżeństwie może dyskutować o tym, jak powinno wyglądać małżeństwo, jakie małżonkowie popełniają błędy, jak sobie radzić z trudnościami. Bo każdy z nas z małżeństwami obcuje - swoich rodziców, znajomych, rodzeństwa. I to już daje ogromną wiedze, a i doświadczenie. Bo można być wiele lat w małżeństwie i nie wiedzieć jak prawidłowe małżeństwo funkcjonuje, bo samemu tkwi się w toksycznym. Nie ma na to reguły... A o byciu żoną chętnie porozmawiam, za chwilę, za kilka miesięcy, za parę lat... Tylko żebym jeszcze wiedziała z kim.... :)

Anonimowy pisze...

Witam:-) Podoba mi się ostatnia wypowiedź Belegarkarien... Zgadzam się w zupełności, że nie trzeba być żoną, żeby wiedzieć w teorii jak funkcjonuje małżeństwo, a raczej powinnam napisać: jak powinno funkcjonować. Wiele par z długim stażem nie potrafi ze soba konstruktywnie rozmawiać i dojść do porozumienia jak żyć razem a nie obok siebie. Jestem w trzecim związku - pierwsze małżeństwo jako młodzi i niedojrzali ludzie, choć do dziś zostaliśmy można powiedzieć przyjaciółmi, mamy ze sobą kontakt, choć nasz syn już jest dorosły i nie musimy już się borykać z przymusowymi kontaktami - po prostu lubimy ze sobą od czasu do czasu pogadać...o pracy, związkach, przyjaźniach, kłopotach i radościach... Drugi związek to była totalna pomyłka, o której zdałam sobie sprawę jak już byłam w ciąży, bo oboje pragnęliśmy dziecka. Nie dano mi jednak szansy na zastanowienie się, czy akurat z tym mężczyzną. Okazało się, że nie, ale "dla dobra dziecka" wytrwałam 10 lat - z alkoholikiem - nie raczył mnie poinformować o tej jego "przypadłości" (zaczął na nowo pić jak byłam w 4 miesiącu ciąży), który po 3 latach przestał pić, ale miał przez kolejnych kilka depresję....Czyli nie pracował... Nie było go w domu, nie pomagał, a jak był to tylko widziałam bałagan, bo wszędzie "zaznaczał swój teren". Nie wniósł praktycznie nic do naszego życia (mój dom, moje pieniądze itp), a w zasadzie dużo wyniósł - dosłownie i w przenośni. W końcu powiedziałam: dość. Dzisiaj jestem w kolejnym związku, choć chciałam odpocząć, wyciszyć się... Mój partner nosi mnie na rękach, obdarowuje kwiatami, pięknymi słowami, wierszami...Sprawia, że chce mi się na nowo angażować, dawać z siebie...Ale z drugiej strony jestem ostrożna. On o tym wie, jest cierpliwy. Tak więc podsumowując to, o czym chciałam napisać - każdy mężczyzna jest inny, więc i każdy związek też. Nie ma schematów, dzięki którym będziemy wiedzieć co robić, aby było dobrze. Mało tego- każda sytuacja jest inna, Raz zareagujemy ostro, a innym razem się uśmiejemy z tej samej rzeczy czy sprawy. Zależy od nastroju i innych okoliczności. Tak więc nie ma mądrych. Gdyby ludzie korzystali z mądrości innych, to nie byłoby błędów życiowych. Każdy z nas uczy się tylko na tych, które sami popełnimy a i to nie zawsze. Życzę wszystkim szczęścia i jak najwięcej mądrych decyzji:-) Iza

Belegalkarien pisze...

Dziekuje @Iza za ten komentarz i podzielenie się swoim doświadczeniem.

Tak sobie myślę, że teorie i przekonania pozostają na tym poziomie, jeśli nie wprowadza się ich w życie.

Rozwój nauki jest możliwy również dzięki teoriom, które, powstałe najpierw, dopiero z czasem sprawdza się w praktyce. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że jestem taką żoną zołzą. Taką z przekonania. Nie pozwalam mężowi zapętlać się w niewłaściwych, czasem szkodliwych nawykach, ale równie wymagająca jestem w stosunku do siebie. A właściwie to najpierw wymagam od siebie, a zaraz potem od męża. Nie pozwalam by był głuchy na moje potrzeby, tak ja każdego dnia staram się zaspokajać jego. Dzieki temu ten trudny czas, który dane nam doświadczać, jesteśmy w stanie przyjąć na klatę, wzajemnie się wspierając, a nie raniąc.

Jestem żoną zołzą. Dokładnie taką, jak opisana wyżej. Dokładnie taką, a jakiej mówił autor wspomnianego artykułu, Krzysztof. Zapytajcie mojego męża czy się skarży ;)

Anonimowy pisze...

W naszym prostym zyciu milosc odgrywa bardzo szczególna role. Teraz jestesmy w stanie uczynic twoje zycie milosne zdrowym i nie ma miejsca na zadne klopoty. Wszystko to jest mozliwe dzieki AGBAZARA TEMPLE OF SOLUTION. Pomógl mi rzucic zaklecie, które przywrócilo mojego zaginionego kochanka z powrotem na 48 godzin, które zostawily mnie dla innej kobiety. mozesz takze skontaktowac sie z nim ( agbazara @ gmail . com ) lub WhatsApp / Call: ( +234 810 410 2662 ), i byc szczesliwym na wieki, tak jak teraz z jego doswiadczeniem.