niedziela, 14 września 2014

Specjalista, czyli kto?

Komentarz jednego z moich czytelników skłonił mnie do pewnej refleksji: czy specjalista w danej dziedzinie to tylko ktoś, kto doświadczył na własnej skórze tego, w czym się specjalizuje?


Często, pracując z rodzicami, słyszałam pytanie czy mam dzieci, a kiedy odpowiedź padała przecząca, rodzic obruszał się i stwierdzał pytająco (a może pytał stwierdzająco): to co Pani może wiedzieć o dzieciach? Nie mam dzieci, więc nie mogę wspierać radą, jak je wychowywać, jakie wpajać wartości, jak radzić sobie z ich trudnościami, jak z nimi rozmawiać. Bo rzeczywiście, jak się nie ma swoich dzieci, to już z żadnymi innymi się nie obcuje, nie rozmawia, nie widzi. Dopiero własne dzieci otwierają dorosłego człowieka na nową kategorię wiekową w społeczeństwie… Czyżby? Tak samo żyjący w pojedynkę są krytykowani za to, że wypowiadają się na temat małżeństwa. Niepijący wytykani są przez uzależnionych, że nigdy nie zrozumieją ich nałogu. Takich przykładów można mnożyć. I może pokuszę się teraz o retorykę, ale logiki nie można temu odmówić. Bo jeśli specjalistą w danej dziedzinie może być tylko osoba doświadczona i na temat małżeństwa może wypowiadać się tylko osoba z małżeńskim stażem, to każdy onkolog powinien mieć raka, a chirurdzy musieliby być pocięci wzdłuż i wszerz. Psychiatrzy powinni przesiedzieć jakiś czas jako pacjenci w szpitalach, a psychologowie mieć po kilkanaście zaburzeń i dysfunkcyjne domy.  

Idąc tym tropem, mielibyśmy pełne szpitale chorych lekarzy, prawników z wyrokami, zaburzonych wykładowców psychologii i ani jednego historyka, który mógłby opowiedzieć nam o czasach sprzed II wojny światowej. A i o tych z czasów okupacji już coraz trudniej. 

Tymczasem żaden ornitolog nie jest ptakiem, wielu nauczycieli chemii nigdy nie pracowało w prawdziwym laboratorium. Nie trzeba być otyłym, by zostać dietetykiem i niekoniecznie każdy bibliotekarz jest molem książkowym. Bo to nie doświadczanie na sobie czyni nas ekspertami, tylko rzetelna wiedza, wieloletnia nauka i wnikliwa obserwacja, a także cierpliwość, dociekliwość, zaangażowanie, poszukiwanie, czytanie i stawianie pytań czynią nas gotowymi do podjęcia dyskusji broniącej słusznego stanowiska w konkretnym temacie. Dlatego singiel, żyjąc w zgodnej, kochającej się rodzinie, obserwując swoich rodziców, rodzeństwo lub znajomych żyjących w funkcjonalnych związkach, ma wiedzę o tym, jak wyglądają zdrowe, prawidłowe relacje, jak tworzyć więzi, jak się komunikować, jak rozwiązywać konflikty, bo najzwyczajniej w świecie doświadcza tego z zewnątrz, choć sam w małżeństwie nie jest. Bo można i 20 lat tkwić w toksycznym, zaburzonym związku, z przemocą i brakiem porozumienia, i kompletnie nie mieć pojęcia o tym, jak wygląda prawidłowa, zdrowa relacja. Czy zatem taka osoba wie o małżeństwie więcej niż wspomniany wcześniej singiel? Wie tylko tyle, że małżeństwo to ciężar, pomyłka i samo zło. Bo nie zna innego wzorca. Więc to ma być wzorzec dla innych? Tacy ludzie powinni uczyć innych i dzielić się swoimi doświadczeniami z tymi, którzy dopiero w małżeństwo wchodzą?  

Tak samo osoba bezdzietna może stać się specjalistą do spraw wychowania i wspierania rozwoju. Bo pedagog lub psycholog dopuszczony do pracy z dziećmi, musi skończyć 5 lat studiów, kurs pedagogiczny, mnóstwo szkoleń i kursów, by dostać uprawnienia i móc zostać uznanym za kompetentnego w tej kwestii. Tymczasem tysiące dorosłych zostaje rodzicami bez żadnego przygotowania, bez żadnej wiedzy, często z zaskoczenia, często bez chęci na przyjęcie tego nowego życia, bez żadnej „instrukcji obsługi” małego człowieka. I nikt tych dzieci nie odbiera i nie kwestionuje rodzicielskich umiejętności. Choć sam instynkt macierzyński naprawdę nie wystarczy, by wiedzieć jak pielęgnować malucha, spełniać rodzicielskie obowiązki i umieć radzić sobie z każdą trudną sytuacją... Gdyby tak było, Superniania nie cieszyłaby się taką popularnością, a warsztaty dla rodziców nie pękałyby w szwach.

Cenię sobie ogromnie naukę. Ona daje możliwość odkrywania nowych horyzontów, podaje gotowe wzory, daje możliwość poznawania świata, ubogacania swojej wiedzy i umiejętności. Po to prowadzi się badania naukowe, byśmy mogli z nich korzystać, a nie eksperymentować na sobie. Czy niewystarczające są doniesienia o szkodliwości alkoholu i jego wpływu na człowieka, by uzależnionych terapeutyzował były alkoholik? Czy przez to jest bardziej wiarygodny? Jeśli ktoś wchodzi w związek małżeński, to dlatego, że chce się przekonać czy to dobry pomysł, czy dlatego, że już wie, jakie wartości i dobro niesie ze sobą założenie rodziny? Czy muszę sobie urodzić dziecko i na nim poeksperymentować, by się przekonać, że miłość i bicie wzajemnie się wykluczają, że bicie nie jest metodą wychowawczą, i że przemoc zawsze rodzi przemoc? Nie muszę być bitą żoną, by wiedzieć, że przemoc jest złem. Nie muszę się pokłócić z mężem, by wiedzieć, że kłótnia to najgorszy sposób komunikacji i w żadnym małżeństwie nie jest to droga do rozwiązywania sytuacji trudnych.  

Nie znam się na budowie mostów. Nie dlatego, że nigdy żadnego mostu nie zbudowałam. Tylko dlatego, że nawet gdybym chciała to zrobić, to nie mam pojęcia jak się do tego zabrać, bo nie mam na ten temat wiedzy teoretycznej! Tak jak każdy inżynier – jeśli oblał egzamin z mechaniki i materiałoznawstwa, to biada mu przy tej budowie, bo jego umiejętności postawienia tego mostu będą podobne do moich. Na samochodach też się nie znam, choć prawo jazdy posiadam. Na komputerach również, choć pisząc ten tekst, z jednego takiego właśnie korzystam. Ale za to znam doskonale życiorys księdza Twardowskiego. Wiem co lubił, z kim się przyjaźnił, gdzie się urodził i dlaczego rodzina nie jest spadkobiercą jego spuścizny. Choć nigdy nie miałam przyjemności poznania go osobiście. A może brak osobistego kontaktu podważa moje kompetencje w zakresie znajomości jego biografii?

Nie chodzi o to, by nagle wszyscy stali się ekspertami we wszystkim, bo oczywistym jest, że nie znający tematu strasznie denerwują, gdy wypowiadają się jako specjaliści w kompletnie obcym sobie temacie. Ale dla mnie jest różnica w byciu biegłym w danej kwestii a wypowiadaniem swojego zdania na dany temat. Do ostatniego ma prawo każdy, kto poszukuje, pyta, obserwuje. Na wielu aspektach życia się nie znam, bo nie mam odpowiedniej wiedzy merytorycznej, by być ekspertem. Dlatego, gdy chcę wziąć kredyt, pytam o to specjalistę ds. ekonomii i bankowości. Ale pomimo braku wykształcenia w zakresie politologii, mam pewne refleksje i określone zdanie na temat rządzących. I m.in. na tej podstawie głosuję na tę, a nie inną partię. Nie robię tego w ciemno. Nie mam wiedzy merytorycznej, na czym tak naprawdę polega polityka, ale na podstawie obserwacji, konsultacji, rozmów, szukania opinii właśnie specjalistów, wyrabiam sobie określone zdanie. I wypowiadam SWOJE ZDANIE w tym temacie, a nie dzielę się WIEDZĄ NT. POLITOLOGII, bo takowej nie posiadam.

Czy wkurza mnie, gdy student psychologii z powagą wypowiada się na temat rozwiązywania ludzkich problemów? Nie… Bo może przeczytał książkę, której nigdy nie miałam w ręku. Może był na konferencji, o której nie miałam pojęcia. A może sam doświadczył w domu tego, czego mnie doświadczyć nie było dane. Ma wiedzę, której akurat ja nie mam. Poza tym zawsze może się podzielić swoim zdaniem – tak się uczymy, bo kto pyta, nie błądzi. Pamiętam jeszcze doskonale swoją "eksperckość" na początku studiów. Dopiero poszukiwanie i dociekanie prawdy rozwijało moją wiedzę i pokazywało ile jeszcze muszę poznać, czego jeszcze nie umiem. Brak wykształcenia nie dyskwalifikuje, bo znam świetnie wykształconych i utytułowanych, którzy stawiają błędne, albo co gorsze – wyssane z palca i niedorzeczne diagnozy psychologiczne. Ostatnio właśnie taką dostałam, a potem spędziłam kilkanaście spotkań, by w zdruzgotanym człowieku przywrócić wiarę w siebie i poczucie własnej wartości, kompletnie zmiażdżone ową diagnozą. 

Czym innym jest wiedza merytoryczna, wynikająca z badań, odnoszenia się do źródeł, oparta na autorytetach, szeroka znajomość tematu potwierdzona kwalifikacjami, a czym innym opinia, własne zdanie, kształtujące się na podstawie obserwacji, rozmów, czytania i doświadczania wielu sytuacji, nie tylko osobiście. Gdybyśmy zdobywali wiedzę, potrzebną do życia i prawidłowego funkcjonowania tylko na podstawie osobistych doświadczeń, bezpośrednich doświadczeń, to wszelkie książki nie będące podręcznikami akademickimi nie miałyby racji bytu. Ludzie powinni przestać publikować artykuły. Powinno się zrezygnować z zajęć dla rodziców, szkoleń dla nauczycieli, programów edukacyjnych i publicystycznych. 

Czy naprawdę każdy coach uczący prawidłowej komunikacji, potrafi świetnie dogadać się ze wszystkimi dookoła? Czy oby na pewno prowadząc wykład o radzeniu sobie ze stresem – nie stresuje się? Czy wskazując zasady rozwiązywania konfliktów sam potrafi każdemu zaradzić lub potrafi ich unikać? Znam lekarkę słusznej masy, która leczy osoby z otyłością. I taką, która przestrzegając w gabinecie przed skutkami niewłaściwego trybu życia, paliła papierosa za papierosem. Znam świetnego producenta mebli, który fatalnie dobrał system zamykania szafek we własnym mieszkaniu. Ale to nie zmienia faktu, że wszyscy Ci ludzie mają konkretną i rzetelną wiedzę merytoryczną w działce, w której się specjalizują. Tak niezamężny lub nieżonaty psycholog może wskazywać drogi do małżeńskiego szczęścia, a bezdzietny pedagog uczyć rodziców, jak mądrze wychowywać swoje dzieci. 

Tak nie trzeba być chorym na serce, by być dobrym kardiologiem. Trzeba znać swoje miejsce oraz z całą pewnością i odpowiedzialnością wypowiadać się w dziedzinach, w których można odwołać się do źródeł, badań, by można było prowadzić merytoryczną dyskusję, lub po prostu z pokorą podzielić się swoim zdaniem, czekając, aż mądrzejsi od nas wskażą nam prawdę. Ale wypowiadając swoje zdanie, szanujmy wzajemnie to, co mamy do powiedzenia. Nawet, jeśli nie jesteśmy ekspertami. Bo szydzenie i krytykanctwo automatycznie zamykają dyskusję. A cytując za Janem Pospieszalskim, mimo wszystko – warto rozmawiać.  



Brak komentarzy: