piątek, 31 października 2014

Święty zwycięża. Bo mnie to robi różnicę.

Znowu rozgorzała dyskusja, inni twierdzą, że nawet wojna, między zachodnim Halloween i naszym dniem Wszystkich Świętych. Wiele miast, parafii, szkół organizuje parady, bale, marsze i spotkania Wszystkich Świętych, pod pięknie brzmiącym Holy Wins. Ktoś, kto wymyślił ten zlepek dwóch słów – Święty zwycięża – jest po prostu geniuszem. Fonetycznie podobna nazwa zmienia tak wiele… 



My katolicy, my Polacy nawet się ośmielę, mamy swoje święta, nie musimy zapożyczać z Zachodu. 1 listopada czcimy Wszystkich Świętych, a to właściwie święto radosne jest. Bo wspominamy Wszystkich Świętych Zmarłych, naszych zmarłych, którzy, mamy nadzieję, osiągnęli już życie wieczne w niebie i są naszymi orędownikami u Pana. A to powód do radości. Choć bramą jest śmierć, a ta tak po ludzku zawsze jest bolesna i trudna, to 1 listopada przypomina nam, że śmierć niczego nie kończy, że jest nadzieja na wieczne szczęście. Dopiero 2 listopada wspominamy wszystkich wiernych zmarłych i to jest ten dzień refleksji i smutku, zatrzymania nad ludzką przemijalnością i kruchością życia. Ale poprzedzony wielką obietnicą.

Wielu uważa, że Halloween to próba oswojenia śmierci, że trzeba ją prześmiać, wykpić, wyszydzić, by się z nią zbratać, by przychodziła łatwiej. Ale po co? Może dlatego, że w kulturze Zachodu śmierć jednak kończy wszystko, a po niej już tylko pustka? My katolicy nie musimy jej oswajać, nie musimy z niej drwić. Chrystus raz pokonał śmierć swoim zmartwychwstaniem dwa tysiące lat temu i to jest koniec dyskusji! W wymiarze duchowym i religijnym – pokonując śmierć, Chrystus nam ją oswoił, pokazał jako bramę do nowego, lepszego życia, życia z Nim. Kościół katolicki inaczej pojmuje śmierć, czci życie i nie igra z "tamtym" światem. I o to właśnie chodzi katolikom, że jeśli ktoś wierzy w Pana Boga, to wie, że Szatan jest równie aktywny. A taka Halloween'owa zabawa jest furtką w jego stronę. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi, to tak jest. Jestem wierzącym i praktykującym katolikiem, nie dewotą. Choć i tak ciemnogrodem zawsze będą Ci w oczach ateistów tzw. postępowych, co powiedzą, że istnieje ciemna strona mocy. Bo to właśnie widzą katolicy w Halloween. Nie należy to do naszej tradycji i niczego do naszej kultury nie wnosi. Może jest tylko fajną zabawą w przebierańców, ale jaki ma wymiar i znaczenie? Natomiast zapominamy o tym, co mamy. 

Wiele osób niewierzących czy ze środowisk antykościelnych, robi nagonkę na Kościół i, odrzucając wartości, które mają wierzący, odrzucając naukę Chrystusa, uważają, że są postępowi i na czasie. A my, którzy osadzamy swoje życie w zasadach, wartościach, dobroci, miłości, nadziei - jesteśmy zacofani. Krzyż niejednokrotnie uratował mi życie, wiara daje siłę, a święci przychodzą z pomocą kiedy potrzebuję orędownika, bo akurat nie chce zawracać głowy Panu Bogu. Jestem szczęśliwa i wiem, że wiele rzeczy które zadziały się w moim życiu, zadziały się właśnie z woli Pana Boga. I jeśli cena za to jest taka, to mogę być zacofana. Tylko czasem patrzę i tylko kiwam głową, bardziej ze zrozumieniem niż z politowaniem, gdzie są Ci wszyscy postępowi, gdy przychodzi cierpienie, choroba, śmierć? Bo często jak trwoga to do Boga. Większość i tak będzie chciała katolicki pogrzeb na katolickim cmentarzu. I w białej sukni do ołtarza też wszyscy podążają. A sakrament co to jest to mają świadomość? Taką samą pewnie, jak o Halloween... A 1 listopada zamiast refleksji, modlitwy i czci oraz wyznania wiary w obcowanie świętych, którzy naprawdę bywają bardzo pomocni, zamienia się w rewię mody na cmentarzach. A za chwilę, razem z modą na Halloween, zamieni się w targowisko dziwolągów, którzy zamiast znicza i wiązanki będą oferować ciasteczko albo psikus... Z drugiej strony, 1 listopada jest dniem wolnym od pracy, właśnie dlatego, by wszyscy mogli nawiedzić cmentarze, nawet te najodleglejsze, by spotkać się z bliskimi – tymi, którzy już odeszli, ale i tymi żyjącymi. I nie ma znaczenia czy ktoś zakłada istnienie Boga czy nie. Czy cmentarz jest parafialny czy komunalny. Czy ktoś  jest wierzący w świętych obcowanie czy uważa, że po śmierci jest tylko pustka. 1 listopada rusza kawalkada samochodów i kolorowe  pochody tych, którzy z potrzeby serca, z wiary, z obowiązku lub z powodu tradycji zapalają znicze, kładą kwiaty i nieśmiało szemrają coś pod nosem. No to ja się pytam – po co? Skoro rodzice, którzy zdeklarowali, że dziecko nie będzie uczestniczyć w religii, skarżą się, że w szkołach narzuca się dzieciom przebieranie za świętych i nie pozwala wydrążyć dyni? Przecież przebieranie się za mumie, zombie i wampiry daje tyle fanu! Ci sami rodzice następnego dnia uczestniczą w tych kawalkadach i idą w tych kolorowych pochodach… 

Wydaje nam się, że święci to postaci historyczne, które istnieją tylko na kartach ksiąg i w nauczaniu Kościoła. Najlepszym jednak dowodem na ich istnienie są święci, którzy żyli współcześnie. Choćby Jan Paweł II. Wielu brało udział w spotkaniach z nim, mogło go dotknąć, porozmawiać, zjeść z nim posiłek. A dziś wyniesiony na ołtarze, ma taką samą rangę, jak św. Piotr czy św. Antoni. Za jego pośrednictwem możemy prosić Pana Boga o łaski i dary. A jeszcze tak niedawno dla wielu był po prostu współlokatorem, współpracownikiem, członkiem rodziny. Bo każdy z nas może zostać świętym. Ilu ich w niebie mamy, tego nie wiemy, ale głęboko wierzymy w to, że być może nasi bliscy oglądają już oblicze Pana Boga twarzą twarz. I to jest ta radość, którą organizatorzy spotkań pod hasłem Holy Wins chcą propagować. Kult życia, nie śmierci. Kościół nie jest sztywną i ponurą instytucją, ale miejscem pełnym radości i nadziei. Nadziei na to, że po zakończeniu życia tu na ziemi, nie zamienimy się zombie, wampira czy inne szkaradztwo, miotające się w gniewie i frustracji po świecie, szukając zemsty, ale wszyscy spotkamy się w niebie piękni, zdrowi i szczęśliwi. Nie wiem jak propagatorom Halloween, ale mnie to robi wielką różnicę. 


Brak komentarzy: