wtorek, 18 listopada 2014

Luśka na urlopie. Góry Stołowe.

Pod hasłem: „Jedziemy w góry” nie muszą wcale kryć się Tatry. Oprócz nich mamy na południu kraju jeszcze inne masywy górskie. Może nie tak wysokie, ale równie piękne, tajemnicze i dające nieźle w kość. Uwaga – będzie długo… 

                



Góry Stołowe – masyw górski w Sudetach Środkowych, wypiętrzony jakieś 30 milionów lat temu. Ich wysokość nie przekracza 1000 m n.p.m. Dobre miejsce, by odetchnąć świeższym powietrzem niż to wielkomiejskie. Idealne, by popracować nad kondycją, ale się nie zmęczyć. Doskonałe, by w ogóle wrócić do dawnej kondycji, ale to już wymaga zmęczenia, co szlaki zapewniają. Miejsce do wspinaczki i spacerów. Na pewno warte zobaczenia, niezależnie od motywów odwiedzin.




Nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłam taki maraton, ale wiem jedno, że Szczeliniec i Błędne Skały po tak długiej przerwie to nie był dobry pomysł. Choć wrażenia i zakwasy następnego dnia – bezcenne.





Wejście na Szczeliniec, najwyższy szczyt Gór Stołowych, rozpoczyna się dość niepozornie. Pomijając fakt, że trochę ciężko w ogóle znaleźć początek szlaku. Nie dość, że jedzie się tam przez pola (na szczęście jest droga asfaltowa) i lasy, czasem jakąś wioskę 2-3 domami na krzyż, to oznakowanie prawie żadne. Bogu dzięki za wynalazek w postaci GPS. Parkujemy przed restauracją z wielkim napisem, że parking płatny – 6 zł. Dobrze, że w ogóle, a nie za godzinę, bo po powrocie moglibyśmy okazać się bankrutami. Pani z restauracji mówi, że wejście na szlak z tyłu budynku. Nie tak do końca, bo do przejścia mamy jeszcze jakieś kilkadziesiąt metrów. Mijamy park z dinozaurami i puste budki. Latem pewnie było tu gwarno i dość tłoczno. Dzisiaj jest zimno, trochę ponuro i pusto. Jesteśmy jedynym tlącym się życiem pomiędzy restauracją a wejściem na szlak. Nie licząc sprzedawców w pojedynczych budkach, którzy liczą, że jednak szkolne wycieczki jeszcze dopiszą (nie zawiodły – kiedy schodziliśmy ze szlaku, minęliśmy grupkę młodych, dopiero wchodzących do góry, mimo, że było już po 14). 




Kilka fotek upamiętniających, gdzie jesteśmy i że w Parku Narodowym, i ruszamy. Najpierw po kamiennych schodkach, które częściowo pochodzą z unijnych funduszy. Wszystkich jest ich dokładnie 665. Ale są starsze niż Unia. Po prostu po latach (od 1814 roku) trzeba je było troszkę odremontować. Potem trochę po ziemi, dobrze, że płasko. Momentami po deskach, które wyznaczają trasę. Po pierwsze dlatego, że dookoła błoto niemiłosierne, a drugie – gdyby nie one, mielibyśmy kłopot którędy iść. Dziwi nas ciągle fakt braku opłaty przed wejściem na szlak. Tak wszędobylskiej w polskich górach. Ale widać funduszy unijnych wystarczyło również na pokrycie kosztów spaceru. 



Czyżby patyczki miały powstrzymać przed stoczeniem się w dół?



Ucho Igielne



Według mapy 30 minut dobrym tempem na górę. Gdybyśmy to my tworzyli tę mapę, musielibyśmy wydłużyć ten czas co najmniej dwukrotnie. Wysokość, czyli ciśnienie oraz nadmiar  świeżego powietrza (my na Śląsku nie przyzwyczajeni), dają o sobie znać. Ale idzie się naprawdę fajnie. Docieramy do celu. Na szczycie wieje, ale mało czujemy, rozgrzani marszem. Trzeba by trochę ochłonąć w schronisku. Na szczęście w miarę pusto. Zagadujemy pracownicę, podziwiamy wyświetlane zdjęcia, popijamy smakową herbatę i podziwiamy widok z okna. A ten – przepiękny. Ale co ja się będę rozwodzić…




Schronisko na Szczelińcu

Taras widokowy

Czas się zatrzymał... Nie ma mnie dla nikogo...


Tu, gdzie stoimy, od skalnego urwiska oddziela nas tylko barierka. Pod nami pionowa ściana. Ciary mi przechodzą po plecach, bo mam lęk wysokości. Ale dla tego widoku warto go w sobie stłumić. Na tarasie widokowym obok urządzona kafejka. Wystawione stoliki dzisiaj puste, ale latem pewnie aż się proszą, żeby przysiąść z zimnym napojem. Taki letni ogródek, tylko kilkaset metrów nad ziemią. Podniebne obiady mogą się przy tym schować. Jakby spojrzeć w dół, to naprawdę nie przesadzam.





Czas na moment się zatrzymał, ale jest plan do zrobienia, a słońce zachodzi już dużo szybciej, więc nie ma co, pora w drogę. I nasze wątpliwości co do opłaty zostają rozwiane. Jest wskazówka na kasę. W drewnianej budce siedzi pan i inkasuje po 7 zł od łebka. No cóż – oddychanie czystym powietrzem kosztuje. Sorry, taki mamy klimat. Ale to mnie chyba tak nie dziwi. Choć drugiej strony to czemu mam płacić za coś, co stworzyła natura kilkadziesiąt milionów lat temu? Po prostu ktoś szybciej niż ja wpadł na pomysł, żeby na tym zarobić? Państwo powinno utrzymywać dary natury po to, by kolejne pokolenia mogły cieszyć nimi oczy. Tak uważam. Ale o ile łatanie dziury budżetowej już mnie nie zaskakuje, o tyle metalowe bramki, jak w warszawskim metrze już owszem! I to jeszcze zatamowane, jak na rajdzie! Kto wpadł na ten genialny pomysł, nie wiem, ale ja mu serdecznie gratuluję! Tak oszpeconego szlaku w życiu nie widziałam. Bo to już nie łaska wyjść z budki i przedrzeć mi ten papierek? Zwłaszcza, że tłumów nie ma, a poza tym, nawet jakby były, to przejścia w korytarzach skalnych są tak wąskie, że mysz się nie prześlizgnie. 

 
Wychodzę na szlak czy wsiadam do metra?

Wielbłąd

Prawda, że podobny?



Małpolud


Idziemy, zwiedzamy, jest lżej, bo z górki. Pomijam to, że uczymy młodzież kultury i szacunku, kiedy seniorki nie potrafią się zachować w miejscu publicznym i do tego chronionym. Mijamy grupkę, która rozentuzjazmowana swobodą i wolnością, krzyczy i głośno się śmieje. Chcieliśmy odpocząć, a tymczasem każde kolejne wypowiedziane przez babcie zdanie irytuje coraz bardziej. Bo właściwie jest wykrzyczane na całe gardło. I rozumiem, że ktoś jest pełen energii i radości, ale nie musi eksponować jej aż tak doniośle. Skarcone babcie milkną, czym budzimy uznanie innych turystów, pozdrawiających nas w dziękczynnym geście. Widać na naukę nigdy nie jest za późno.

Zaczyna się robić stromo i wąsko. Moje klaustrofobiczne lęki odzywają się w miarę zwężania się przejść. Skalne ściany sprawiają wrażenie, że zaraz się ze sobą zetkną. Mam dziwne poczucie, że wszystko runie mi na głowę. Spokojnie – stało 30 milionów lat, postoi jeszcze 30 minut, zanim wyjdziemy. 








Wychodzimy. Ślubny pyta, czy chcę jechać w te błędne skały w takim razie. Pewnie, że chcę. Bohaterem nie jest, kto się nie boi, tylko ten, co potrafi przezwyciężyć strach. No to jedziemy na podbój klaustrofobicznego skalnego labiryntu. 








Błędne Skały oddają w realu nazwę. Gdyby nie wskazówki i deski, można by się czasem zamotać. Znowu odbijamy się od metalowych bramek, a pan w drewnianym domku inkasuje po 7 zł od łebka. Jeszcze tylko ważna informacja, że na szlaku mogą pojawić się żmije zygzakowate, więc polecam wysokie buty o grubych podeszwach.

Wysokie buty na grubych podeszwach mile widziane :)

Siodło

Jestem królem świata!...

...czyli Titanic w wersji górskiej :)

Zaczynamy. Trasa zapowiada się nieźle...



Ciekawa trasa spacerowa. W niektórych miejscach tak wąsko, że trzeba zdjąć plecak i przejść bokiem. W innych zgiąć się w pół lub przejść prawie na czworaka. Niektóre skały o wyjątkowych kształtach, mają swoje nazwy, takie jak: Kurza Stopka, Skalne siodło czy Wielka Sala. Przejście samej trasy zajmuje ok. 35 minut, ale warto dać sobie więcej czasu również na zwiedzanie i chłonięcie atmosfery na widokowych tarasach. 


Kurza Stopka


Warto wiedzieć, że stąpając po szlaku, można się przenieść w czasie… W Błędnych Skałach kręcono wiele scen do filmu Opowieści a Narnii: Książe Kaspian.

                                          *************************** 

 Powrót jest nie mniej przyjemny niż samo wędrowanie po Górach Stołowych:





                                          *************************** 

Fot. Rafał Górczyński


3 komentarze:

Unknown pisze...

Super się czyta ten wpis - wciąga i skutecznie zachęca by samemu się wybrać na taką wyprawę ;)

cici pisze...

dziękuję za ten wpis! Nigdy nie byłam w rejonie Gór Stołowych i przekonałaś mnie, że czas chyba w końcu nadrobić zaległości:)
Piękne zdjęcia. Szczególne urzekł mnie widok ze Szczelińca. Po prostu bajkowo!

Belegalkarien pisze...

Nie byłam tak do końca przekonana co do tego wyjazdu, bo wolałam jechać w Tatry. Przeważył odbywający się w tym czasie rajd i namowy małżonka ;) Ale to był fajny i dobry czas. I naprawdę Kotlina Kłodzka to świetne miejsce i na zwiedzanie, i na odpoczynek :) I mam fajny namiar na nocleg :)