środa, 24 czerwca 2015

Dorośli (nie)samodzielni

Wczoraj obchodziliśmy Dzień Ojca. Miesiąc temu Dzień Matki. Ja swoim rodzicom również złożyłam najlepsze życzenia z okazji ich święta, choć staram się, by swoje święto mieli każdego dnia.

  
Wczoraj obchodziliśmy Dzień Ojca. Miesiąc temu Dzień Matki. Za każdym razem portale społecznościowe pełne były życzeń i podziękowań dla pracy i oddania naszych rodzicieli. Blogi parentingowe pękały od patetycznych wywodów na temat piękna, a jednocześnie udręki, jaką jest rodzicielstwo, a zwłaszcza macierzyństwo (bo żadna mama nie pija gorącej herbaty, nie nosi małych torebek, nie wie co to impreza i jedyne ciuchy jakie kupuje są w miniaturowych rozmiarach dla swoich miniaturowych pociech). Ja swoim rodzicom również złożyłam najlepsze życzenia z okazji ich święta, choć staram się, by swoje święto mieli każdego dnia. I ogromnie wdzięczna im jestem za trud wychowania, a przede wszystkim za dar życia. Ale najbardziej za to, że wychowali mnie na zaradną kobietę, która szybko się usamodzielniła, poznała smak troski o swój byt, posiadła umiejętność załatwiania różnych spraw, planowania i organizacji swojego życia. Bo niestety wielu rodziców, przy całym swoim oddaniu procesowi wychowania, niestety nie wyposażyło swoich dzieci w samodzielność i umiejętność radzenia sobie.

Statystyki pokazują, że prawie połowa mężczyzn w wieku 25-34 lat wciąż mieszka z rodzicami. Mimo, że kobiety szybciej usamodzielniają się od rodziców, to nadal ok. 1/3 z nich pozostaje w rodzinnym domu. I niekoniecznie chodzi jedynie o względy finansowe, choć te przeważają. Bo, że to one często determinują opóźnienie opuszczenia rodzinnego gniazda, to fakt. Sytuacja na rynku pracy, zwłaszcza dla młodych kończących studia, jest dość trudna i wielokrotnie pomoc rodziców, zanim młodzi dostaną swoje pierwsze wynagrodzenia, dające możliwość samodzielnego utrzymania się, jest nieodzowna. Jednak z roku na rok rośnie liczba niechętnych do opuszczenia rodzinnego gniazdka.

Znaczącym problemem staje się podejście, w którym młody dorosły nadal mieszka z rodzicami, bo… tak jest dobrze i wygodnie. Pomimo, że stać go na wynajęcie mieszkania i samodzielne zarządzanie zupełnie wystarczającym  budżetem. Osobiście znałam 34-letniego mężczyznę, zajmującego dyrektorskie stanowisko, który z satysfakcją przyznał, że brudne ubrania ostatni raz widzi, gdy wkłada je do kosza, po czym wyprane i wyprasowane wyjmuje z półki. Dla niego powód do dumy, dla mnie dramat… 

Oczywiście zdarza się, że niekiedy po ślubie młodzi cisną się z rodzicami przez kilka miesięcy lub lat na 40 m2, po to, by zaoszczędzić trochę pieniędzy celem kupna własnych czterech kątów. I nie ma w tym nic dziwnego – sytuacja ekonomiczna wielu 30-latków po prostu zmusza do takich rozwiązań. Podział kosztów związanych z rachunkami i codziennym życiem na dwie rodziny a pokrywany w całości przez jedną – robi różnicę. Znamy i często obserwujemy również sytuacje domów wielopokoleniowych, co zwykle łączy się jednak z gabarytami budynku mieszkalnego, pozwalającego na to, by kolejne rodziny zakładane przez dzieci, a potem przez wnuki, zamieszkiwały pod jednym dachem. Dzieci sporo na tym zyskują finansowo, a rodzice mają opiekę na stare lata. Ale to zupełnie inny wymiar gospodarowania rodzinnym gniazdem.

Jednak takie mieszkanie pod jednym dachem ze starszym pokoleniem nie zawsze ma same plusy. Wiele osób mimo szeregu wygód skarży się, że w związku z tym rodzice roszczą sobie prawo do kontroli i zwyczajnie stają się wścibscy, traktując swoje dziecko jak…dziecko. Nie tylko we wszystkim wyręczają, ale potrafią także dyktować warunki powrotu do domu, wypominają długie godziny spędzone przy komputerze czy telewizji, nakazują pójście spać i wyłączenie światła, gdy sami kładą się do łóżek, kwestionują wizyty gości, zwłaszcza jeśli jest to kandydat lub kandydatka na drugą połówkę. Rodzice nie pozwalają na prywatność, wtrącają się w relacje i głośno wyrażają swoje niezadowolenie, utrudniając spotkania. Niestety nie wszyscy młodzi dorośli potrafią postawić wyraźne granice. Nie wszyscy rodzice są otwarci na zmiany związane ze zmianą wieku ich pociech. To rosnące napięcie jest wielokrotnie przyczyną nieporozumień i zranień, które obie strony, choć nadal bardzo się kochające, zadają sobie w złości. Wraz z przedłużającym się czasem wspólnego mieszkania, rośnie częstotliwość konfliktów, ich nasilenie i źródła. Od kwestii związanych z nauką i imprezami w czasach studenckich, po aspekty osobiste czy moralne w dorosłym życiu. 

Młodzi dorośli, którzy nie chcą wyprowadzić się z domu, bywa, że nie robią tego… przez rodziców, którzy wszelkimi sposobami im to utrudniają. Uważają, że jest to wyrazem silnego przywiązania i wyjątkowej relacji, tymczasem najczęściej to wyraz uzależnienia, które przynosi określone korzyści rodzicom. Zwłaszcza mamom. Traktowanie dorosłych dzieci jakby ciągle miały po kilka lat, podejmowanie za nich decyzji, planowanie im przyszłości, ingerowanie w ich życie nie jest przejawem zdrowej więzi. Wręcz przeciwnie – taka relacja staje się toksyczna. W cyklu życia rodziny przychodzi moment na tzw. etap pustego gniazda, w którym dzieci opuszczają dom, a małżonkowie (rodzice, często już dziadkowie) powinni w tym czasie dokonać rekonstrukcji swojego związku, by przerzucić dotychczasowe skupienie na dzieciach, na siebie samych. Nie umiejąc tego dokonać, ciągle koncentrują się na dorosłych już pociechach, udzielając rad, ganiąc, podejmując za nie decyzje. Również wtedy, gdy dziecko jakimś cudem założy własną rodzinę i samemu pełni już rolę rodzica. Uważają, że wiedzą więcej i lepiej ze względu na wiek i doświadczenie, nie dając zupełnie możliwości wykazania się. 

Przychodzi taki moment, kiedy rodzic powinien stać w pogotowiu i czekać czy dziecko poprosi o pomoc. Może podzielić się swoim doświadczeniem, ale nie powinien go narzucać. To, że dziecko postępuje inaczej, nie znaczy, że gorzej. Oczywiście obowiązkiem rodzica jest reagować, gdy ktoś jego dziecko krzywdzi lub gdy podejmowanymi decyzjami krzywdzi samo siebie i innych dookoła, ale jeśli podejmuje niesłuszne decyzje, które mogą mieć gorzkie konsekwencje – dajmy mu wypić ten kielich goryczy. Inaczej nie będzie wiedziało jak smakuje porażka i co zrobić, by jej uniknąć. Nie jesteśmy uchronić dziecka przed całym złem tego świata. A to, o czym rodzice powinni pamiętać za każdym razem, gdy pragną wyręczyć swoje dziecko to fakt, że kiedyś ich zabraknie. Kto wówczas będzie wsparciem? Kto przybędzie z orężem? Kto ugotuje, posprząta, upierze i zrobi zakupy? 

Nieraz krzywdowaliśmy sobie z bratem, kiedy dostawaliśmy różne zadania i obowiązki, podczas gdy inne dzieciaki szalały na podwórku. Pomagaliśmy w domu przy gotowaniu, sami sprzątaliśmy, uczestniczyliśmy w remontach, jeździliśmy na działkę, robiliśmy z rodzicami przetwory, pomagaliśmy u dziadków przy kopaniach czy żniwach. Znamy wartość pracy i dobrodziejstwo samodzielności. A czasem i samowystarczalności. Dzisiaj ogromnie wdzięczni jesteśmy naszym rodzicom za samodyscyplinę, umiejętność zachowania w domu porządku, organizację pracy, , zapobiegliwość, przewidywalność i umiejętność planowania, co szalenie ułatwia nam życie i sprawia, że w sytuacjach trudnych nie czujemy się bezradni, tylko zakasujemy rękawy i bierzemy się do roboty. Ani domowe prace, ani sprawy urzędowe, ani organizacja i zarządzanie domowym budżetem, nie są nam obce. Wszystko, co pozwala nam radzić sobie z codziennymi trudnościami i zadaniami, wynieśliśmy z domu. I chociaż rodzice ciągle mają misję wsparcia i pomocy, to teraz my uczymy ich, że dopóki dajemy radę, chcemy załatwiać swoje sprawy bez ich pomocy. Ale świadomość, że zawsze czekają w pogotowiu, z gotowością do przyjazdu i, kiedy trzeba, również fizycznego wsparcia, jest bezcenna. Ich obecność przy remoncie czy podczas poszpitalnej rekonwalescencji była nieodzowna. Ale widzę też ulgę na ich twarzach, gdy wyjeżdżają z poczuciem: „Nie jesteśmy już potrzebni, radzą sobie, dobrześmy ich wychowali”.

Tak. Dobrzeście nas wychowali. Dziękujemy.    

   

Brak komentarzy: