Wczoraj
obchodziliśmy Dzień Ojca. Miesiąc temu Dzień Matki. Ja swoim rodzicom również
złożyłam najlepsze życzenia z okazji ich święta, choć staram się, by swoje
święto mieli każdego dnia.
Wczoraj obchodziliśmy Dzień Ojca. Miesiąc temu
Dzień Matki. Za każdym razem portale społecznościowe pełne były życzeń i
podziękowań dla pracy i oddania naszych rodzicieli. Blogi parentingowe pękały
od patetycznych wywodów na temat piękna, a jednocześnie udręki, jaką jest
rodzicielstwo, a zwłaszcza macierzyństwo (bo żadna mama nie pija gorącej
herbaty, nie nosi małych torebek, nie wie co to impreza i jedyne ciuchy jakie
kupuje są w miniaturowych rozmiarach dla swoich miniaturowych pociech). Ja
swoim rodzicom również złożyłam najlepsze życzenia z okazji ich święta, choć staram
się, by swoje święto mieli każdego dnia. I ogromnie wdzięczna im jestem za trud
wychowania, a przede wszystkim za dar życia. Ale najbardziej za to, że wychowali
mnie na zaradną kobietę, która szybko się usamodzielniła, poznała smak troski o
swój byt, posiadła umiejętność załatwiania różnych spraw, planowania i
organizacji swojego życia. Bo niestety wielu rodziców, przy całym swoim oddaniu
procesowi wychowania, niestety nie wyposażyło swoich dzieci w samodzielność i
umiejętność radzenia sobie.
Statystyki pokazują, że prawie połowa
mężczyzn w wieku 25-34 lat wciąż mieszka z rodzicami. Mimo, że kobiety szybciej
usamodzielniają się od rodziców, to nadal ok. 1/3 z nich pozostaje w rodzinnym
domu. I niekoniecznie chodzi jedynie o względy finansowe, choć te przeważają.
Bo, że to one często determinują opóźnienie opuszczenia rodzinnego gniazda, to
fakt. Sytuacja na rynku pracy, zwłaszcza dla młodych kończących studia, jest
dość trudna i wielokrotnie pomoc rodziców, zanim młodzi dostaną swoje pierwsze
wynagrodzenia, dające możliwość samodzielnego utrzymania się, jest nieodzowna.
Jednak z roku na rok rośnie liczba niechętnych do opuszczenia rodzinnego
gniazdka.
Znaczącym
problemem staje się podejście, w którym młody dorosły nadal mieszka z
rodzicami, bo… tak jest dobrze i wygodnie. Pomimo, że stać go na wynajęcie
mieszkania i samodzielne zarządzanie zupełnie wystarczającym budżetem. Osobiście znałam 34-letniego
mężczyznę, zajmującego dyrektorskie stanowisko, który z satysfakcją przyznał,
że brudne ubrania ostatni raz widzi, gdy wkłada je do kosza, po czym wyprane i
wyprasowane wyjmuje z półki. Dla niego powód do dumy, dla mnie dramat…
Oczywiście
zdarza się, że niekiedy po ślubie młodzi cisną się z rodzicami przez kilka
miesięcy lub lat na 40 m2, po to, by zaoszczędzić trochę pieniędzy
celem kupna własnych czterech kątów. I nie ma w tym nic dziwnego – sytuacja
ekonomiczna wielu 30-latków po prostu zmusza do takich rozwiązań. Podział
kosztów związanych z rachunkami i codziennym życiem na dwie rodziny a pokrywany
w całości przez jedną – robi różnicę. Znamy i często obserwujemy również
sytuacje domów wielopokoleniowych, co zwykle łączy się jednak z gabarytami
budynku mieszkalnego, pozwalającego na to, by kolejne rodziny zakładane przez
dzieci, a potem przez wnuki, zamieszkiwały pod jednym dachem. Dzieci sporo na
tym zyskują finansowo, a rodzice mają opiekę na stare lata. Ale to zupełnie
inny wymiar gospodarowania rodzinnym gniazdem.
Jednak
takie mieszkanie pod jednym dachem ze starszym pokoleniem nie zawsze ma same
plusy. Wiele osób mimo szeregu wygód skarży się, że w związku z tym rodzice
roszczą sobie prawo do kontroli i zwyczajnie stają się wścibscy, traktując
swoje dziecko jak…dziecko. Nie tylko we wszystkim wyręczają, ale potrafią także
dyktować warunki powrotu do domu, wypominają długie godziny spędzone przy
komputerze czy telewizji, nakazują pójście spać i wyłączenie światła, gdy sami
kładą się do łóżek, kwestionują wizyty gości, zwłaszcza jeśli jest to kandydat
lub kandydatka na drugą połówkę. Rodzice nie pozwalają na prywatność, wtrącają
się w relacje i głośno wyrażają swoje niezadowolenie, utrudniając spotkania.
Niestety nie wszyscy młodzi dorośli potrafią postawić wyraźne granice. Nie
wszyscy rodzice są otwarci na zmiany związane ze zmianą wieku ich pociech. To
rosnące napięcie jest wielokrotnie przyczyną nieporozumień i zranień, które
obie strony, choć nadal bardzo się kochające, zadają sobie w złości. Wraz z
przedłużającym się czasem wspólnego mieszkania, rośnie częstotliwość
konfliktów, ich nasilenie i źródła. Od kwestii związanych z nauką i imprezami w
czasach studenckich, po aspekty osobiste czy moralne w dorosłym życiu.
Młodzi
dorośli, którzy nie chcą wyprowadzić się z domu, bywa, że nie robią tego… przez
rodziców, którzy wszelkimi sposobami im to utrudniają. Uważają, że jest to
wyrazem silnego przywiązania i wyjątkowej relacji, tymczasem najczęściej to
wyraz uzależnienia, które przynosi określone korzyści rodzicom. Zwłaszcza
mamom. Traktowanie dorosłych dzieci jakby ciągle miały po kilka lat,
podejmowanie za nich decyzji, planowanie im przyszłości, ingerowanie w ich
życie nie jest przejawem zdrowej więzi. Wręcz przeciwnie – taka relacja staje
się toksyczna. W cyklu życia rodziny przychodzi moment na tzw. etap pustego
gniazda, w którym dzieci opuszczają dom, a małżonkowie (rodzice, często już
dziadkowie) powinni w tym czasie dokonać rekonstrukcji swojego związku, by
przerzucić dotychczasowe skupienie na dzieciach, na siebie samych. Nie umiejąc
tego dokonać, ciągle koncentrują się na dorosłych już pociechach, udzielając
rad, ganiąc, podejmując za nie decyzje. Również wtedy, gdy dziecko jakimś cudem
założy własną rodzinę i samemu pełni już rolę rodzica. Uważają, że wiedzą
więcej i lepiej ze względu na wiek i doświadczenie, nie dając zupełnie
możliwości wykazania się.
Przychodzi
taki moment, kiedy rodzic powinien stać w pogotowiu i czekać czy dziecko
poprosi o pomoc. Może podzielić się swoim doświadczeniem, ale nie powinien go
narzucać. To, że dziecko postępuje inaczej, nie znaczy, że gorzej. Oczywiście
obowiązkiem rodzica jest reagować, gdy ktoś jego dziecko krzywdzi lub gdy
podejmowanymi decyzjami krzywdzi samo siebie i innych dookoła, ale jeśli
podejmuje niesłuszne decyzje, które mogą mieć gorzkie konsekwencje – dajmy mu
wypić ten kielich goryczy. Inaczej nie będzie wiedziało jak smakuje porażka i
co zrobić, by jej uniknąć. Nie jesteśmy uchronić dziecka przed całym złem tego
świata. A to, o czym rodzice powinni pamiętać za każdym razem, gdy pragną
wyręczyć swoje dziecko to fakt, że kiedyś ich zabraknie. Kto wówczas będzie
wsparciem? Kto przybędzie z orężem? Kto ugotuje, posprząta, upierze i zrobi
zakupy?
Nieraz
krzywdowaliśmy sobie z bratem, kiedy dostawaliśmy różne zadania i obowiązki,
podczas gdy inne dzieciaki szalały na podwórku. Pomagaliśmy w domu przy
gotowaniu, sami sprzątaliśmy, uczestniczyliśmy w remontach, jeździliśmy na
działkę, robiliśmy z rodzicami przetwory, pomagaliśmy u dziadków przy kopaniach
czy żniwach. Znamy wartość pracy i dobrodziejstwo samodzielności. A czasem i
samowystarczalności. Dzisiaj ogromnie wdzięczni jesteśmy naszym rodzicom za
samodyscyplinę, umiejętność zachowania w domu porządku, organizację pracy, , zapobiegliwość,
przewidywalność i umiejętność planowania, co szalenie ułatwia nam życie i
sprawia, że w sytuacjach trudnych nie czujemy się bezradni, tylko zakasujemy
rękawy i bierzemy się do roboty. Ani domowe prace, ani sprawy urzędowe, ani organizacja
i zarządzanie domowym budżetem, nie są nam obce. Wszystko, co pozwala nam
radzić sobie z codziennymi trudnościami i zadaniami, wynieśliśmy z domu. I
chociaż rodzice ciągle mają misję wsparcia i pomocy, to teraz my uczymy ich, że
dopóki dajemy radę, chcemy załatwiać swoje sprawy bez ich pomocy. Ale
świadomość, że zawsze czekają w pogotowiu, z gotowością do przyjazdu i, kiedy
trzeba, również fizycznego wsparcia, jest bezcenna. Ich obecność przy remoncie
czy podczas poszpitalnej rekonwalescencji była nieodzowna. Ale widzę też ulgę
na ich twarzach, gdy wyjeżdżają z poczuciem: „Nie jesteśmy już potrzebni, radzą
sobie, dobrześmy ich wychowali”.
Tak. Dobrzeście
nas wychowali. Dziękujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz