środa, 21 marca 2012

Mieć czy nie mieć? - oto jest pytanie

Zauważyłam ostatnimi czasy modę na nieposiadanie, zwłaszcza odbiornika telewizyjnego. Za brakiem „małego ekranu” przemawia zwykle argument o stracie czasu, manipulacji, sztucznym kreowaniu potrzeb. Ja nie wiem czy potrzebuję, mam. I czuję się bardzo niemodna.

Zauważyłam ostatnimi czasy pewną tendencję na nieposiadanie. Najczęściej moda na nieposiadanie dotyczy odbiornika telewizyjnego. Nie wiem czy to kwestia przekonań, braku środków na zakup sprzętu czy bunt przeciwko premierowi zachęcającemu do płacenia abonamentu, ale fakt nieposiadania dość powszechnie występuje w określonych kręgach i zaczynam przypuszczać, że żaden z powyższych argumentów nie ma żadnego znaczenia. Bowiem moda na nieposiadanie zaczyna przybierać postać kreowania takiej osoby na kogoś o wyższym poziomie – społecznym czy intelektualnym, mniej więcej coś w tym rodzaju. Za brakiem „małego ekranu” przemawia zwykle argument o stracie czasu, manipulacji widza, fałszowania faktów przez komercyjną stację te Fakty przygotowującą czy sztucznego kreowania potrzeb, co zresztą logicznie wynika z manipulacji i fałszowania. Lepiej więc nie słuchać, nie czytać, nie oglądać. Być niejako ponad tym, odizolować się, nabrać dystansu. W związku z tym czuję się bardzo niemodna. 

To czy telewizja wykreuje nasze potrzeby czy nie, zależy od nas samych - czy damy się wciągnąć w machinę manipulacji. Choć nie każda stacja, a może inaczej - nie w każdym programie od razu będą chcieli nas oszukać. Jeżeli mam potrzebę poznania prawdy, to rzucam okiem na to, co mówią nie tylko w jednej stacji czy jednym programie. Staram się objąć sytuację wieloaspektowo, popytać, poczytać, sięgnąć do różnych źródeł na dany temat, a dopiero na końcu sama wyciągam wnioski. Bo po to właśnie Pan Bóg rozum dał. Dlatego nie czuję, że to obciach, kiedy wieczorem rozsiadam się wygodnie na kanapie, żeby dla relaksu obejrzeć ulubiony serial zaraz po tym, jak przegląd kanałów informacyjnych daje mi pewien obraz wydarzeń mijającego dnia. A reklama nowego rewolucyjnego produktu, niezbędnego w mojej codziennej egzystencji, nie wzbudza we mnie nadzwyczajnego rozgorączkowania, bo mam świadomość swoich potrzeb i pragnień, ale i ograniczeń. 

Bardzo ciekawą sprawą w ogóle jest psychologia reklamy. Za chwilę znowu zacznie się czas przedświątecznych zakupów i spece od marketingu będą stawać na głowie, żeby zapewnić nas o potrzebie zakupu całej masy produktów leżących na półkach. Nie zdajemy sobie sprawy, że ułożenie ich w konkretnym miejscu, w określonej kolejności nie jest przypadkowe. Zbombardują nas pluszowe zajączki, czekoladowe jajeczka, cukrowe baranki. Można to potraktować jako nieodłączny element świąteczny albo po prostu to lubić, nie zapominając przy tym, co powinno być priorytetem i rzeczywistą potrzebą tego szczególnego Świętego Czasu. Lubię pluszowe zajączki, zawsze dekoruję stół czekoladowymi jajkami, a odgryzienie głowy cukrowemu barankowi to już prawie rytuał. I nie ma w tym głębi ani filozofii. Po prostu to lubię.  

Wydaje mi się, że podobnie jest z innymi produktami. Ale gdybyśmy poszli tropem pozbywania się telewizorów, to powinniśmy pozbyć się komórek, netbooków, nawigacji GPS, lodówek, pralek....A przecież nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Kiedyś ich nie było i ludzie żyli, niektórzy żyją bez do dziś. Więc czy to też nie jest sztucznie wykreowana potrzeba? Cała magia polega na tym, by mieć świadomość manipulacyjnej machiny, korzystać z nowinek, ale nie dać wciągnąć się w pułapkę. Umieć rozróżnić, co naprawdę jest nam potrzebne i rzeczywiście służy swoją funkcjonalnością czy innowacyjnością, a co jest zbyteczne i nie wprowadza większej wartości w nasze życie. A co jest kaprysem, ale moim kaprysem, a nie żądzą sztucznie wykreowaną przez kolorowe napisy i promocyjne ceny. Lubię oglądać telewizję. I lubię czekoladę, a Panu Bogu mogę podziękować tylko za zmysł słodkiego smaku i stworzenie kakaowca:).

Telewizor, jako ten najbardziej popularny wśród nieposiadanych, jest tylko przykładem. Chodzi raczej o to, że niezależnie od tego, co to będzie: telewizja, prasa, Internet czy radio, to mówienie, że świat przedstawiany jest tam tendencyjnie i fałszywie, dlatego lepiej się z tego wyłączyć, nie słuchać, nie oglądać, nie uczestniczyć, poświęcić ten czas na bardziej pożyteczne czynności i stwarzać pozory bycia wolnym jest złudne. Bo żeby coś poznać, dostrzec coś wartościowego, znaleźć coś na wagę złota, trzeba często przekopać się przez tony gruzu. Owszem, niekiedy tracąc przy tym mnóstwo czasu, być może. Ale znajdując to, co interesujące i wartościowe, jesteśmy o to bogatsi i mądrzejsi. 

Konkludując: posiadanie telewizora czy jego brak nie uchroni nas przed manipulacją, bo to od nas zależy czy damy się wciągnąć w tę machinę sztucznie kreowanych potrzeb czy nie. Nawet jeśli komercyjny świat marketingu sprzedaje nam kicz i fałsz, to nie ulega wątpliwości, że pośród tego kolorowego blichtru są także perełki, do których warto, a nawet trzeba się dokopać. 

Nie jest moją intencją oczywiście atakowanie tych, którzy postanowili nie czynić telewizora centralnym sprzętem w domu, jednakowoż wolałabym nie być piętnowaną z powodu obecności dodatkowego monitora w moim mieszkaniu. W sumie to i dobrze, że tak jest. Ja mam, a ktoś nie.  Bo jak pisał mój ukochany poeta: "gdyby każdy miał to samo, nikt nikomu nie byłby potrzebny".

Brak komentarzy: