sobota, 26 stycznia 2013

Równanie pełni

Człowiek z natury jest stworzeniem stadnym i tak został skonstruowany przez Pana Boga, żeby każdy element układanki był wyjątkowy, szczególny, ale pasował do całości. Że dopiero po odpowiednim połączeniu obraz nabiera kształtów, staje się kompletny. Każdy jest jakimś puzzlem, razem jesteśmy kompletni, brak kogoś psuje obraz.  



W świetlanym mieście o.Krzysztofa czytam…

Jeśli ktoś mówi, że szuka swojej drugiej połówki, to sygnalizuje w ten sposób, że teraz jest niepełny. A nie jest dobrze, kiedy ludzie dobierają się w pary z poziomu deficytu, jeśli się łudzą, że drugi człowiek będzie plastrem na zranienia. Jeśli ktoś nie potrafi być sam ze sobą, to nie będzie mógł być z nikim innym, gdyż wciąż będzie chciał, aby drugi człowiek zaspokoił w nim wszystkie braki, potrzeby, pragnienia. A to nie stanie się nigdy. (…) Dojrzałość duchowa polega na umiejętności bycia samemu ze sobą, w obecności Boga mając świadomość, że drugi człowiek nigdy do końca nas nie zrozumie, ani nie wypełni. Nasze słowa są niewystarczające by wyjaśnić wszystko co byśmy chcieli, nasze pragnienia są zbyt wielkie, by ktokolwiek mógł je zaspokoić poza Panem.


Nie sposób się do tego nie odnieść.



Myślę, że to wcale nie jest takie złe - dobierać się z poziomu deficytu... No bo jeśli nie z poziomu deficytu, to tym bardziej nie z poziomu przesytu. Szukam kogoś (niekoniecznie do pary, ale do zabawy, przyjaźni, rozmów, milczenia...) właśnie dlatego, że czegoś mi brakuje, a nie dlatego, że mam za wiele. Gdybym miała wszystko, a nawet nadto, to bym nie szukała…

I nie chodzi o to, że drugi człowiek staje się plastrem na wszelkie zranienia. Chodzi o to, że właśnie każdy z nas jest w jakiś sposób niekompletny i potrzebuje innych, by go w jakiś sposób dopełnili. Bo człowiek z natury jest stworzeniem stadnym i tak został skonstruowany przez Pana Boga, żeby każdy element układanki był wyjątkowy, szczególny, ale pasował do całości. Że dopiero po odpowiednim połączeniu obraz nabiera kształtów, staje się kompletny. Dlatego ludzie nawiązują relacje, wchodzą w interakcje, wiążą się w pary, zakładają rodziny. Każdy jest jakimś puzzlem, razem jesteśmy kompletni, brak kogoś psuje obraz. 

Dobre samopoczucie z samym sobą to chyba trochę inna kwestia. Mogę dobrze czuć się ze sobą, oswajać swoją samotność, ale jednocześnie dalej dążyć do tego, by ktoś wypełnił określone braki we mnie, w mojej przestrzeni. Jak dla mnie jedno nie wyklucza drugiego. Ojciec Krzysztof stawia sprawę 0-1. Dlaczego? 

To właśnie brak rodzi potrzebę. Jeśli będę miała poczucie, że super czuje się sama ze sobą i jestem w stanie zaspokoić wszystkie swoje potrzeby, więc nie potrzebuję innych ludzi, to w pewnym momencie mogę dojść do wniosku, że w sumie Pana Boga też nie...bo przecież jestem w stanie ogarnąć się bez niczyjej pomocy... Ale jeśli mam poczucie braku i świadomość tych braków, sfer, które trzeba dopełnić, to będę poszukiwać kogoś i Kogoś, kto zapełni każdą z nich...

Jedna z blogowiczek, Aurin, napisała, że zgadza się z tym ze nikt nas nie WYPEŁNI, ale może UZUPEŁNIĆ i o to chyba chodzi. DOPEŁNIA Pan Bóg. 

Można zrobić takie równanie:

Ja + drugi człowiek + Pan Bóg = PEŁNIA




Nie sposób się z tym nie zgodzić…



12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

(...) Zechciał bowiem [Bóg], aby w Nim zamieszkała cała Pełnia (...). Pisać blogi piękna rzecz, ale skoro nabożne, to czytać Pismo chyba też by należało.

Anonimowy pisze...

Też się niestety nie zgodzę... To równanie jest prawdziwe bez dwóch pierwszych składników... Może nas nie być, może być tylko jedna, nawet bardzo samotna osoba, jeśli jest Pan, to i Pełnia.
I dlaczego odnosząc się do słów o. Krzysztofa trzeba założyć, że jeśli nie deficyt, to od razu przesyt? Jedno to dołek, drugie górka. A może być przecież jakaś "równina", prawda? Może właśnie dużo mam, jestem szczęśliwa i tym chcę się dzielić z przysłowiową "drugą połówką"? Albo po prostu znajduję kogoś, z kim chcę dzielić życie? Nie wiem, nie umiem się pięknie wysławiać;) Ale bardziej bym się podpisała pod słowami o. Krzysztofa, niż autorki. Z wieeeeelką sympatią oczywiście:)

Anonimowy pisze...

Albo mam coś innego, niż drugi (trzeci, piąty, siedemnasty!) człowiek, chcę i mogę to dać. Jeśli nie mam, to chyba nie zawsze znaczy, że mi tego brakuje? No, niech się dobiorą głodny miłości wampir emocjonalny i mająca tej miłości po kokardę, niech się pobiorą, niech im się urodzi dziecko - ciekawe, Autorko, co im powiesz, jak wylądują u Ciebie na terapii.

Gryzli pisze...

Życie z poczuciem braku - nikt nie zaspokoi nas do końca. Pełni na tym świecie nie osiągniemy: nawet najbliższym człowiekiem.

Dyskusja ciekawa :)

Anonimowy pisze...

Tak i w tym równaniu ja musi być na pierwszym miejscu, Pan Bóg na ostatnim, niech się cieszy, że w ogóle został uwzględniony. Dyskusja ciekawa, tylko jej nie ma. Autorka napisała banialukę drukowanymi literami i zajęła się czymś innym. A banialuka wisi.

Anonimowy pisze...

Hm... Żeby była dyskusja Autorka mogłaby się faktycznie włączyć. Prosimy o obronę argumentów! Nie ukrywam, że na mnie osobiście hasło "Nie sposób się z tym nie zgodzić" działa jak płachta na byka... Szczególnie, jeśli cały artykuł już jest niezgodą na czyjąś wypowiedź...

Belegalkarien pisze...

Nie sądziłam, że ten wpis wywoła takie poruszenie...

Po pierwsze - nie wszyscy czytelnicy muszą się ze mną zgadzać, i dobrze, że sienie zgadzają, bo absolutna zgodność zamyka drogę do dyskusji i powoduje, że robi się nudno.

Po drugie - odniosłam się do słów o.Krzysztofa, twierdząc, że to o czym pisze, czyli startowanie z poziomu deficytu, nie jest takie złe, a nie, że się z nim nie zgadzam.

Po trzecie - tekst Ojca tyczy się bardziej duchowości, niż całościowego funkcjonowania człowieka (człowiek nie składa się tylko ze sfery duchowej, ale też fizycznej, społecznej, psychicznej), a ja starałam się pokazać to z takiej bardziej "ludzkiej" strony. Zresztą, nie raz jak rozmawiamy, to sam twierdzi, że bardzo, jak to powiedział: "jedzie" po skrajnościach, a dobrze, kiedy ktoś może wyważyć, to o czym pisze.

Po czwarte - co za tym idzie, chcę pokazać, że jeśli tylko Pan Bóg jest w stanie wypełnić człowieka, to taki człowiek idzie do zakonu kontemplacyjnego, zostaje pustelnikiem, wybiera życie samotne, poświęcone pracy i modlitwie. A tymczasem pozostali śmiertelnicy, szukają żon, mężów, przyjaciół, chcą mieć dzieci... Człowiek jest stworzeniem stadnym, tak po ludzku, nie jest stworzony do samotności, więc tak po ludzku, do sensu swojego życia potrzebuje innych ludzi.

Po piąte - dodawanie jest naprzemienne, więc akurat w tym równaniu nie ma znaczenia, kto gdzie i na jakim miejscu, wynik końcowy, czyli suma, zawsze taki sam.

Po szóste - przykazanie miłości składa się z dwóch części, że będziesz miłował Pana Boga swego, a bliźniego swego jak siebie samego, znaczy się, że ten bliźni musi być szalenie ważny w moim życiu i musi mieć swoje miejsce, a więc jakąś część tego życia wypełniać. I duchowo i po ludzku.

To nie obrona argumentów. Nie tłumaczenie się. Bo nie traktuję powyższych postów jako atak. Tylko wyjaśniam, co autor miał na myśli. Drodzy Czytelnicy, macie prawo się nie zgadzać. I chwała Wam za to :)

Anonimowy pisze...

Po piąte, suma zawsze ta sama. Ale oczywiście, możecie się ze mną nie zgadzać. Nie wszyscy musicie się ze mną zgadzać. Wszyscy nie musicie się ze mną zgadzać. Musicie nie wszyscy się ze mną zgadzać. Czy coś aby nie zostało pominięte? Nie traktuję tych postów jako atak, więc się nie bronię. Argumentów też nie bronię, boi są słuszne i obrony nie potrzebują. No to sorki, taką chwałę oddam nawet bez walki. Zuza, możesz odetchnąć z ulgą. Idę szukać absolutnej zgodności. Mnie ona nie nudzi. A w niektórych kwestiach jest mi niezbędna. Na przykład w tej, że nie idzie się do zakonu kontemplacyjnego dlatego, że to komuś podpasowało do typu osobowości. Tylko Bóg jest w stanie wypełnić człowieka. Tylko Bóg jest Pełnią. A jeśli albo szuka się męża, albo Boga to - kto chce wiedzieć co, niech sobie popatrzy naokoło, przykładów nie brakuje. Już jestem po rekolekcjach, one całe były o tym. Ale wiesz co? Możesz się ze mną nie zgodzić.

aurin pisze...

strasznie dużo jadu w tych Anonimowych, takie odnoszę wrażenie.

Anonimowy pisze...

Dlaczego od razu jadu? Bo ktoś ma inne zdanie? Z jednej strony chcecie dyskusji, a z drugiej, jeśli tylko ktoś przestaje być milutki i nie doda "z wielka sympatia do autorki" to już jest be?
Ja też uważam, że nad jednymi rzeczami możemy sobie podyskutować, a przy drugich musi być zgodność, nawet jeśli ona kogoś nudzi. W sumie ten Pan Jezus dość nudny Kościół wymyślił - jeśliby z tej strony spojrzeć.
A jeśli chodzi o szukanie mężów... Jak się jest w małżeństwie kilka lat, albo zna się takich małżeństw kilka,(dobrze zna) to sprawa "moich potrzeb" i "moich braków" nabiera trochę innego wymiaru. Bo okazuje się, że jak emocje opadną, to mimo naszych ogromnych oczekiwań, sam związek i miłość nic w nas nie wypełniają. Gorzej - to ja codziennie muszę wypełniać braki i odpowiadać na potrzeby drugiej osoby. Które się okazują PRZEogromne. I jest tylko jedno wyjście. Codziennie, z zaciśniętymi zębami i pokorą, wypełniać braki i odpowiadać na potrzeby. Tylko wtedy można mówić o miłości. I tylko wtedy Pan Bóg zaczyna wypełniać mnie. Jeśli ktoś ma inną wizję małżeństwa... zazdroszczę młodości:)Albo braku doświadczenia. Ale mieć wizję piękna rzecz:)

Belegalkarien pisze...

Wydaje mi się, że można dyskutować i można się nie zgadzać, nie plując jadem na lewo i prawo. Ale to moja młodzieńcza i idealistyczna wizja świata, wynikająca z braku doświadczenia...

Droga Anonimowa... Oczywiście, masz rację, że sam związek i miłość nie wypełnią człowieka, dlatego potrzebny w tym wszystkim Pan Bóg. Ale tak po ludzku uważam, że naprawdę mało jest takich ludzi, którzy potrafią odnaleźć pełnię tylko w Panu Bogu, bez drugiego człowieka. Bo to wymaga ogromnej pracy nad sobą, ogromnej pracy w sferze duchowości. A wielu ludzi po prostu na to nie stać, bo nie mają tak rozbudowanej duchowości, nie rozwijają jej, tak jak choćby Ty. Więc nie mierzmy wszystkich jedną miarą, bo ludzie w różny sposób poszukują Pana Boga. Ważne, że do Niego dążą.

Grzegorczyk w "Przypakach ks.Grosera" pisze, że do Boga prowadzą różne drogi - czasem również te przez grzech i upadek. Więc czemu nie przez drugiego człowieka? Jeśli ktoś doświadcza miłości i czułości, wsparcia i bliskości, jest szczęśliwy i w tym wszystkim widzi działanie Pana Boga i ma poczucie, że Pan Bóg błogosławi, wspiera, jest...to to jest ta pełnia, o której piszę.

Nie uważam, żeby małżeństwo i wypełnianie czyichś braków i zaspokajanie potrzeb łączyło się tylko z zaciskaniem zębów i pokorą. To nie jest jedyne wyjście. Przykro mi, że masz takie doświadczenia, ale to nie oznacza, że musisz rzucać we mnie jadem goryczy.... Bo ja mam zupełnie inne. Można kochać i być kochanym i właśnie dlatego chcieć wypełniać te braki i zaspokajać potrzeby! Z uśmiechem na ustach, prosząc Pana Boga każdego dnia o siłę, wytrwałość i błogosławieństwo. O to, by po prostu w tym był. Bo wydaje mi się, że właśnie to jest prawdziwa miłość - działam, bo chcę, a nie muszę... Nie, nie wydaje mi się. Wiem to.

Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Gdzie w mojej wypowiedzi był jad?:) Jeszcze na lewo i prawo? Raczej ja dostałam teraz radem po oczach:) Ciężko się z Tobą Autorko dyskutuje, bo jesteś bardzo pewna swoich racji i jeszcze wpadasz w ton lekko autorytarny, ale niech tam – spróbuje.
Po pierwsze ja również uważam, że droga do Pana Boga większości z nas wiedzie przez drugiego człowieka – nie wiem czemu odczytałaś, że tak nie uważam? No i nie wiem skąd czerpiesz informacje na temat mojej rozbudowanej duchowości – obawiam się, że z wyobraźni… (coś o jadzie pisałaś?) Odniosłam się do „szukaniu mężów”, bo takie hasło padło w którymś z komentarzy, nawet nie w artykule.
Ja również nie uważam, że małżeństwo łączy się TYLKO z zaciskaniem zębów i pokorą. Gdzieś tak napisałam? Nie mam takich doświadczeń i w nikogo nie rzucałam jadem goryczy, której nie czuje:) Generalnie w mojej wypowiedzi chodziło o to, że miłość w małżeństwie to naprawdę ciężka praca. Której niestety wcześniej człowiek nie zakłada. Zakłada raczej, że będzie mu się łatwiej, bo z kimś, żyło. I jak patrzę wokół to mi się to potwierdza. Rozwody, zdrady, rozpady biorą się między innymi stąd, że mamy postawę roszczeniową i wielkie oczekiwania. Miało być pięknie, a tu trzeba się starać, ustępować, mąż kwiatów nie przynosi, za to wkurza coraz więcej rzeczy… – no to ja dziękuję, poszukam innego, łatwiejszego układu… albo zostaję, ale się robię zgorzkniała i nieszczęśliwa. Inna sprawa, że nikt nas do życia w małżeństwie i do odpowiedzialnej miłości nie wychowuje i tego nie uczy…
Jeśli chodzi o prawdziwą miłość… Eh, pięknie jest, jak wszystko robię, bo chcę:) Pięknie:) Ale czasem jest tak, że nie chcę! Ba, chcę zupełnie czegoś innego! Spać do południa, iść na kawę z koleżanką, albo na wino z całkiem sympatycznym kolegą z pracy… a tu figa! Muszę robić coś innego. Muszę, bo kocham! I moje chcenie nie ma nic do rzeczy. To moja wizja prawdziwej miłości. WYDAJE MI SIĘ, że taka jest. Twojej pewności nie mam – pozazdrościć.
„Jeśli ktoś doświadcza miłości i czułości, wsparcia i bliskości, jest szczęśliwy i w tym wszystkim widzi działanie Pana Boga i ma poczucie, że Pan Bóg błogosławi, wspiera, jest...to to jest ta pełnia, o której piszę.” Ja chyba o innej pełni myślę, po prostu. I może dlatego się nie rozumiemy. Szczęście, bliskość, wsparcie to cudowne uczucia. I jak się ich doświadcza, to można odczuć, że Pan Bóg błogosławi. Ale do pełni, to wtedy jeszcze bardzo, baaaaardzo daleko. To oczywiście moje zdanie. Pozdrawiam.