Minął
rok. Nawet już trochę więcej niż rok. Nawet nie wiem kiedy. W moim życiu na
pewno nie było nudy przez ten rok. Może dlatego, że wielokrotnie nie zgadzałam się
z Panem Bogiem….? Miałam poczucie, że westchnął i szepnął: Dziecko, nareszcie
poważnie ze mną rozmawiasz….
Minął rok. Nawet już trochę więcej niż rok.
Nawet nie wiem kiedy. Ten blog powstał z potrzeby serca i rozumu. Sporo przez
ten rok się na nim wydarzyło. Odnotował kilkanaście tysięcy wejść, mam
nadzieję, że w takim razie czytało go kilkaset osób. Znalazł wiernych
czytelników i kilku fanów. Czasem wpisy budziły ciekawość, czasem radość,
czasem dawały ukojenie, a czasem były powodem sprzeciwu. Pozostawały bez echa
albo uruchamiały zaciekłą dyskusję. Czasem wyrażały mój podziw lub zgodę, a
czasem oburzenie i bunt. Czasem dotyczyły spraw duchowych, czasem
psychologicznych, czasem społecznych, a czasem miały stanowić źródło rozrywki
po kilku refleksyjnych przemyśleniach.
Sporo wydarzyło się w moim życiu przez ten rok.
A blog jest dokładnie taki, jaki miał być. Niezależnie od tego jakie wywołuje
reakcje, nie jest czytelnikom obojętny. A to oznacza, że nie jest nudny, mdły,
nijaki. Nie musi podobać się wszystkim, nie wszyscy muszą się ze mną zgadzać,
bo kiedy wszyscy ze wszystkimi się zgadzają, zamyka się pole do dyskusji i
zaczyna robić się nudno.
W moim życiu na pewno nie było nudy przez ten rok. Może
dlatego, że wielokrotnie nie zgadzałam się z Panem Bogiem….? Zakładałam, że ma
jakiś plan, ale nie wiedziałam jaki. Ten, który zaczął się realizować, bardzo
mi się nie podobał, bo nie był zgodny z moim. Ktoś mi powiedział: módl się,
jakby wszystko zależało od Ciebie, pracuj, jakby wszystko zależało od Boga. Pracowałam,
wmawiając sobie, że dam radę, że umiem pokonać przeciwności. Modliłam się, ale
widać tak, jakby jednak więcej zależało ode mnie. I przyszedł moment, w którym
odstąpiłam pola. Stwierdziłam, że już nie mam siły i niech robi, co chce.
Miałam poczucie, że westchnął i szepnął:
Dziecko, nareszcie poważnie ze mną rozmawiasz…. To nie
przypadek, że nazywamy się Dziećmi Bożymi. Dobry ojciec daje dziecku zadanie,
żeby mogło się sprawdzić, że znalazło samodzielnie sposób na rozwiązanie
problemu. Przygląda się, pozostaje w pobliżu, w razie czego asekuruje, ale
dopóki dziecko walczy – nie interweniuje. Ale jak już maluch wykorzysta
wszystkie możliwości i przestaje sobie radzić, doświadczony i mądrzejszy pomaga
i pokazuje rozwiązanie. Tak samo Pan Bóg
– widzi nasze zmagania i czeka jak sobie poradzimy, jak długo będziemy walczyć.
A jak już zauważy naszą rezygnację i brak sił oraz przyzwolenie na Jego działanie – zaczyna działać.
Ale wtedy to On pokazuje rozwiązanie. Czasem uwzględnia nasze pomysły, ale
zdaje się mówić: tak będzie lepiej, zaufaj mi. Tylko On nie zadziała wcześniej, dopóki Mu na to nie pozwolimy, dopóki nie damy Mu przestrzeni w naszym życiu, w której może zaistnieć. Przynajmniej ja miałam takie poczucie. Nie wtrącał się, dopóki usilnie starałam się pokonać trudności. A może właśnie wtrącał, tylko ja tego nie widziałam? A może dopiero, kiedy się poddałam, po prostu głośniej Go usłyszałam?
Kiedy tkwi się w centrum wydarzeń, trudno
uwierzyć, że to, co dzisiaj przysparza ból, jutro może okazać się zbawienne. Trudno
uwierzyć w zmianę, nawet jeśli ma się świadomość, że po nocy przychodzi dzień,
a po burzy spokój. Interpretowanie pewnych wydarzeń jako znaków też jest
trudne, bo ich znaczenie widzi się dopiero po czasie. Ale dzisiaj, po czasie,
wiem, że to, co się wydarzyło, nie było przypadkowe. I mam nadzieję, że stanie się
fundamentem czegoś nowego, pięknego, wartościowego, ważnego, co zaowocuje na
przyszłość. Ale po drodze pewnie znowu pojawią się kryzysy, zmiany trasy,
korekty planów. I znowu będzie trudno uwierzyć w słoneczny poranek. Ale pomimo
zwątpienia, które pewnie dotknie mnie jeszcze nie raz, pewna jestem, że On jest,
obserwuje, asekuruje, czeka. I zainterweniuje, kiedy coś się nie uda, kiedy
braknie mi sił. Po prostu Tata zrobi lepiej…
***********************
U
łódzkich franciszkanów jak zwykle gwarno. Na zakończenie liturgii krótka
wymiana zdań między o.Marianem, dzisiejszym celebransem, a o.Piotrem:
o.M:
Czy podoba się Ojcu imię naszego papieża?
o.P:
Podoba mi się. A Ojcu?
o.M:
Pewnie.
o.P:
Jak oglądaliśmy z braćmi wybór nowego papieża i usłyszeliśmy, że będzie nosił
imię Franciszek, bardzo się ucieszyliśmy.
o.M:
W ogóle cieszymy się, że papież jest taki radosny, otwarty, ciepły, no i że
jest zakonnikiem, jezuitą…
o.P:
No niestety, nie ma ludzi idealnych….:)
************************
RAZ DWA TRZY Trudno nie wierzyć w nic
3 komentarze:
speachless
gratuluję roczku!
Dobrze, że tu jesteś :)
Zuza, bedę w łodzi pod koniec kwietnia /ostatni łykend/. Zapraszałaś kiedyś na kawę pyszną, więc możemy sie spotkać :) jak coś to pisz na nocneszycieaurin@gmail.com bo do ciebie kontaktu nie znalazłam na blogu, więc w komentach piszę :)
Prześlij komentarz