Komentarz
jednego z moich czytelników skłonił mnie do pewnej refleksji: czy specjalista w
danej dziedzinie to tylko ktoś, kto doświadczył na własnej skórze tego, w czym
się specjalizuje?
Często, pracując z rodzicami, słyszałam pytanie
czy mam dzieci, a kiedy odpowiedź padała przecząca, rodzic obruszał się i
stwierdzał pytająco (a może pytał stwierdzająco): to co Pani może wiedzieć o
dzieciach? Nie mam dzieci, więc nie mogę wspierać radą, jak je wychowywać,
jakie wpajać wartości, jak radzić sobie z ich trudnościami, jak z nimi
rozmawiać. Bo rzeczywiście, jak się nie ma swoich dzieci, to już z żadnymi
innymi się nie obcuje, nie rozmawia, nie widzi. Dopiero własne dzieci otwierają
dorosłego człowieka na nową kategorię wiekową w społeczeństwie… Czyżby? Tak
samo żyjący w pojedynkę są krytykowani za to, że wypowiadają się na temat
małżeństwa. Niepijący wytykani są przez uzależnionych, że nigdy nie zrozumieją
ich nałogu. Takich przykładów można mnożyć. I może pokuszę się teraz o retorykę,
ale logiki nie można temu odmówić. Bo jeśli specjalistą w danej dziedzinie może
być tylko osoba doświadczona i na temat małżeństwa może wypowiadać się tylko
osoba z małżeńskim stażem, to każdy onkolog powinien mieć raka, a chirurdzy
musieliby być pocięci wzdłuż i wszerz. Psychiatrzy powinni przesiedzieć jakiś
czas jako pacjenci w szpitalach, a psychologowie mieć po kilkanaście zaburzeń i
dysfunkcyjne domy.
Idąc tym tropem, mielibyśmy pełne szpitale
chorych lekarzy, prawników z wyrokami, zaburzonych wykładowców psychologii i
ani jednego historyka, który mógłby opowiedzieć nam o czasach sprzed II wojny
światowej. A i o tych z czasów okupacji już coraz trudniej.
Tymczasem żaden ornitolog nie jest ptakiem,
wielu nauczycieli chemii nigdy nie pracowało w prawdziwym laboratorium. Nie
trzeba być otyłym, by zostać dietetykiem i niekoniecznie każdy bibliotekarz
jest molem książkowym. Bo to nie doświadczanie na sobie czyni nas ekspertami,
tylko rzetelna wiedza, wieloletnia nauka i wnikliwa obserwacja, a także
cierpliwość, dociekliwość, zaangażowanie, poszukiwanie, czytanie i stawianie
pytań czynią nas gotowymi do podjęcia dyskusji broniącej słusznego stanowiska w
konkretnym temacie. Dlatego singiel, żyjąc w zgodnej, kochającej się rodzinie,
obserwując swoich rodziców, rodzeństwo lub znajomych żyjących w funkcjonalnych
związkach, ma wiedzę o tym, jak wyglądają zdrowe, prawidłowe relacje, jak
tworzyć więzi, jak się komunikować, jak rozwiązywać konflikty, bo
najzwyczajniej w świecie doświadcza tego z zewnątrz, choć sam w małżeństwie nie
jest. Bo można i 20 lat tkwić w toksycznym, zaburzonym związku, z przemocą i
brakiem porozumienia, i kompletnie nie mieć pojęcia o tym, jak wygląda
prawidłowa, zdrowa relacja. Czy zatem taka osoba wie o małżeństwie więcej niż wspomniany
wcześniej singiel? Wie tylko tyle, że małżeństwo to ciężar, pomyłka i samo zło.
Bo nie zna innego wzorca. Więc to ma być wzorzec dla innych? Tacy ludzie
powinni uczyć innych i dzielić się swoimi doświadczeniami z tymi, którzy
dopiero w małżeństwo wchodzą?
Tak samo osoba bezdzietna może stać się
specjalistą do spraw wychowania i wspierania rozwoju. Bo pedagog lub psycholog
dopuszczony do pracy z dziećmi, musi skończyć 5 lat studiów, kurs pedagogiczny,
mnóstwo szkoleń i kursów, by dostać uprawnienia i móc zostać uznanym za
kompetentnego w tej kwestii. Tymczasem tysiące dorosłych zostaje rodzicami bez
żadnego przygotowania, bez żadnej wiedzy, często z zaskoczenia, często bez
chęci na przyjęcie tego nowego życia, bez żadnej „instrukcji obsługi” małego
człowieka. I nikt tych dzieci nie odbiera i nie kwestionuje rodzicielskich
umiejętności. Choć sam instynkt macierzyński naprawdę nie wystarczy, by
wiedzieć jak pielęgnować malucha, spełniać rodzicielskie obowiązki i umieć
radzić sobie z każdą trudną sytuacją... Gdyby tak było, Superniania nie
cieszyłaby się taką popularnością, a warsztaty dla rodziców nie pękałyby w
szwach.
Cenię sobie ogromnie naukę. Ona daje możliwość
odkrywania nowych horyzontów, podaje gotowe wzory, daje możliwość poznawania
świata, ubogacania swojej wiedzy i umiejętności. Po to prowadzi się badania
naukowe, byśmy mogli z nich korzystać, a nie eksperymentować na sobie. Czy
niewystarczające są doniesienia o szkodliwości alkoholu i jego wpływu na
człowieka, by uzależnionych terapeutyzował były alkoholik? Czy przez to jest
bardziej wiarygodny? Jeśli ktoś wchodzi w związek małżeński, to dlatego, że
chce się przekonać czy to dobry pomysł, czy dlatego, że już wie, jakie wartości
i dobro niesie ze sobą założenie rodziny? Czy muszę sobie urodzić dziecko i na
nim poeksperymentować, by się przekonać, że miłość i bicie wzajemnie się
wykluczają, że bicie nie jest metodą wychowawczą, i że przemoc zawsze rodzi
przemoc? Nie muszę być bitą żoną, by wiedzieć, że przemoc jest złem. Nie muszę
się pokłócić z mężem, by wiedzieć, że kłótnia to najgorszy sposób komunikacji i
w żadnym małżeństwie nie jest to droga do rozwiązywania sytuacji trudnych.
Nie znam się na budowie mostów. Nie dlatego, że
nigdy żadnego mostu nie zbudowałam. Tylko dlatego, że nawet gdybym chciała to
zrobić, to nie mam pojęcia jak się do tego zabrać, bo nie mam na ten temat
wiedzy teoretycznej! Tak jak każdy inżynier – jeśli oblał egzamin z mechaniki i
materiałoznawstwa, to biada mu przy tej budowie, bo jego umiejętności
postawienia tego mostu będą podobne do moich. Na samochodach też się nie znam,
choć prawo jazdy posiadam. Na komputerach również, choć pisząc ten tekst, z
jednego takiego właśnie korzystam. Ale za to znam doskonale życiorys księdza
Twardowskiego. Wiem co lubił, z kim się przyjaźnił, gdzie się urodził i
dlaczego rodzina nie jest spadkobiercą jego spuścizny. Choć nigdy nie miałam
przyjemności poznania go osobiście. A może brak osobistego kontaktu podważa
moje kompetencje w zakresie znajomości jego biografii?
Nie chodzi o to, by nagle wszyscy stali się
ekspertami we wszystkim, bo oczywistym jest, że nie znający tematu strasznie
denerwują, gdy wypowiadają się jako specjaliści w kompletnie obcym sobie
temacie. Ale dla mnie jest różnica w byciu biegłym w danej kwestii a
wypowiadaniem swojego zdania na dany temat. Do ostatniego ma prawo każdy, kto
poszukuje, pyta, obserwuje. Na wielu aspektach życia się nie znam, bo nie mam
odpowiedniej wiedzy merytorycznej, by być ekspertem. Dlatego, gdy chcę wziąć
kredyt, pytam o to specjalistę ds. ekonomii i bankowości. Ale pomimo braku
wykształcenia w zakresie politologii, mam pewne refleksje i określone zdanie na
temat rządzących. I m.in. na tej podstawie głosuję na tę, a nie inną partię. Nie
robię tego w ciemno. Nie mam wiedzy merytorycznej, na czym tak naprawdę polega
polityka, ale na podstawie obserwacji, konsultacji, rozmów, szukania opinii
właśnie specjalistów, wyrabiam sobie określone zdanie. I wypowiadam SWOJE
ZDANIE w tym temacie, a nie dzielę się WIEDZĄ NT. POLITOLOGII, bo takowej nie
posiadam.
Czy wkurza mnie, gdy student psychologii z
powagą wypowiada się na temat rozwiązywania ludzkich problemów? Nie… Bo może
przeczytał książkę, której nigdy nie miałam w ręku. Może był na konferencji, o
której nie miałam pojęcia. A może sam doświadczył w domu tego, czego mnie
doświadczyć nie było dane. Ma wiedzę, której akurat ja nie mam. Poza tym zawsze
może się podzielić swoim zdaniem – tak się uczymy, bo kto pyta, nie błądzi. Pamiętam jeszcze doskonale swoją "eksperckość" na początku studiów. Dopiero poszukiwanie i dociekanie prawdy rozwijało moją wiedzę i pokazywało ile jeszcze muszę poznać, czego jeszcze nie umiem. Brak
wykształcenia nie dyskwalifikuje, bo znam świetnie wykształconych i utytułowanych, którzy
stawiają błędne, albo co gorsze – wyssane z palca i niedorzeczne diagnozy
psychologiczne. Ostatnio właśnie taką dostałam, a potem spędziłam kilkanaście
spotkań, by w zdruzgotanym człowieku przywrócić wiarę w siebie i poczucie
własnej wartości, kompletnie zmiażdżone ową diagnozą.
Czym innym jest wiedza merytoryczna, wynikająca
z badań, odnoszenia się do źródeł, oparta na autorytetach, szeroka znajomość
tematu potwierdzona kwalifikacjami, a czym innym opinia, własne zdanie,
kształtujące się na podstawie obserwacji, rozmów, czytania i doświadczania
wielu sytuacji, nie tylko osobiście. Gdybyśmy zdobywali wiedzę, potrzebną do
życia i prawidłowego funkcjonowania tylko na podstawie osobistych doświadczeń,
bezpośrednich doświadczeń, to wszelkie książki nie będące podręcznikami
akademickimi nie miałyby racji bytu. Ludzie powinni przestać publikować
artykuły. Powinno się zrezygnować z zajęć dla rodziców, szkoleń dla
nauczycieli, programów edukacyjnych i publicystycznych.
Czy naprawdę każdy coach uczący prawidłowej
komunikacji, potrafi świetnie dogadać się ze wszystkimi dookoła? Czy oby na
pewno prowadząc wykład o radzeniu sobie ze stresem – nie stresuje się? Czy wskazując
zasady rozwiązywania konfliktów sam potrafi każdemu zaradzić lub potrafi ich
unikać? Znam lekarkę słusznej masy, która leczy osoby z otyłością. I taką,
która przestrzegając w gabinecie przed skutkami niewłaściwego trybu życia, paliła
papierosa za papierosem. Znam świetnego producenta mebli, który fatalnie dobrał
system zamykania szafek we własnym mieszkaniu. Ale to nie zmienia faktu, że
wszyscy Ci ludzie mają konkretną i rzetelną wiedzę merytoryczną w działce, w
której się specjalizują. Tak niezamężny lub nieżonaty psycholog może wskazywać
drogi do małżeńskiego szczęścia, a bezdzietny pedagog uczyć rodziców, jak
mądrze wychowywać swoje dzieci.
Tak nie trzeba być chorym na serce, by być
dobrym kardiologiem. Trzeba znać swoje miejsce oraz z całą pewnością i odpowiedzialnością
wypowiadać się w dziedzinach, w których można odwołać się do źródeł, badań, by
można było prowadzić merytoryczną dyskusję, lub po prostu z pokorą podzielić się
swoim zdaniem, czekając, aż mądrzejsi od nas wskażą nam prawdę. Ale
wypowiadając swoje zdanie, szanujmy wzajemnie to, co mamy do powiedzenia.
Nawet, jeśli nie jesteśmy ekspertami. Bo szydzenie i krytykanctwo automatycznie
zamykają dyskusję. A cytując za Janem Pospieszalskim, mimo wszystko – warto rozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz