Znowu rozgorzała dyskusja, inni twierdzą,
że nawet wojna, między zachodnim Halloween i naszym dniem Wszystkich Świętych. Wiele
miast, parafii, szkół organizuje parady, bale, marsze i spotkania Wszystkich Świętych,
pod pięknie brzmiącym Holy Wins. Ktoś, kto wymyślił ten zlepek dwóch słów – Święty
zwycięża – jest po prostu geniuszem. Fonetycznie podobna nazwa zmienia tak
wiele…
My katolicy, my Polacy
nawet się ośmielę, mamy swoje święta, nie musimy zapożyczać z Zachodu. 1
listopada czcimy Wszystkich Świętych, a to właściwie święto radosne jest. Bo
wspominamy Wszystkich Świętych Zmarłych, naszych zmarłych, którzy, mamy
nadzieję, osiągnęli już życie wieczne w niebie i są naszymi orędownikami u Pana.
A to powód do radości. Choć bramą jest śmierć, a ta tak po ludzku zawsze jest
bolesna i trudna, to 1 listopada przypomina nam, że śmierć niczego nie kończy, że
jest nadzieja na wieczne szczęście. Dopiero 2 listopada wspominamy wszystkich
wiernych zmarłych i to jest ten dzień refleksji i smutku, zatrzymania nad
ludzką przemijalnością i kruchością życia. Ale poprzedzony wielką obietnicą.
Wielu uważa, że
Halloween to próba oswojenia śmierci, że trzeba ją prześmiać, wykpić,
wyszydzić, by się z nią zbratać, by przychodziła łatwiej. Ale po co? Może
dlatego, że w kulturze Zachodu śmierć jednak kończy wszystko, a po niej już
tylko pustka? My katolicy nie musimy jej oswajać, nie musimy z niej drwić.
Chrystus raz pokonał śmierć swoim zmartwychwstaniem dwa tysiące lat temu i to
jest koniec dyskusji! W wymiarze duchowym i religijnym – pokonując śmierć,
Chrystus nam ją oswoił, pokazał jako bramę do nowego, lepszego życia, życia z Nim.
Kościół
katolicki inaczej pojmuje śmierć, czci życie i nie igra z "tamtym"
światem. I o to właśnie chodzi katolikom, że jeśli ktoś wierzy w Pana Boga, to
wie, że Szatan jest równie aktywny. A taka Halloween'owa zabawa jest furtką w
jego stronę. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi, to tak jest. Jestem wierzącym i
praktykującym katolikiem, nie dewotą. Choć i tak ciemnogrodem
zawsze będą Ci w oczach ateistów tzw. postępowych, co powiedzą, że istnieje
ciemna strona mocy. Bo to właśnie widzą katolicy w Halloween. Nie należy to do
naszej tradycji i niczego do naszej kultury nie wnosi. Może jest tylko fajną
zabawą w przebierańców, ale jaki ma wymiar i znaczenie? Natomiast zapominamy o
tym, co mamy.
Wiele osób niewierzących
czy ze środowisk antykościelnych, robi nagonkę na Kościół i, odrzucając
wartości, które mają wierzący, odrzucając naukę Chrystusa, uważają, że są
postępowi i na czasie. A my, którzy osadzamy swoje życie w zasadach,
wartościach, dobroci, miłości, nadziei - jesteśmy zacofani. Krzyż
niejednokrotnie uratował mi życie, wiara daje siłę, a święci przychodzą z
pomocą kiedy potrzebuję orędownika, bo akurat nie chce zawracać głowy Panu
Bogu. Jestem szczęśliwa i wiem, że wiele rzeczy które zadziały się w moim
życiu, zadziały się właśnie z woli Pana Boga. I jeśli cena za to jest taka, to
mogę być zacofana. Tylko czasem patrzę i tylko kiwam głową, bardziej ze
zrozumieniem niż z politowaniem, gdzie są Ci wszyscy postępowi, gdy przychodzi
cierpienie, choroba, śmierć? Bo często jak trwoga to do Boga. Większość i tak
będzie chciała katolicki pogrzeb na katolickim cmentarzu. I w białej sukni do
ołtarza też wszyscy podążają. A sakrament co to jest to mają świadomość? Taką samą
pewnie, jak o Halloween... A 1 listopada zamiast refleksji, modlitwy i czci
oraz wyznania wiary w obcowanie świętych, którzy naprawdę bywają bardzo
pomocni, zamienia się w rewię mody na cmentarzach. A za chwilę, razem z modą na
Halloween, zamieni się w targowisko dziwolągów, którzy zamiast znicza i
wiązanki będą oferować ciasteczko albo psikus... Z drugiej strony, 1 listopada
jest dniem wolnym od pracy, właśnie dlatego, by wszyscy mogli nawiedzić cmentarze,
nawet te najodleglejsze, by spotkać się z bliskimi – tymi, którzy już odeszli,
ale i tymi żyjącymi. I nie ma znaczenia czy ktoś zakłada istnienie Boga czy
nie. Czy cmentarz jest parafialny czy komunalny. Czy ktoś jest wierzący w świętych obcowanie czy uważa,
że po śmierci jest tylko pustka. 1 listopada rusza kawalkada samochodów i
kolorowe pochody tych, którzy z potrzeby
serca, z wiary, z obowiązku lub z powodu tradycji zapalają znicze, kładą kwiaty
i nieśmiało szemrają coś pod nosem. No to ja się pytam – po co? Skoro rodzice,
którzy zdeklarowali, że dziecko nie będzie uczestniczyć w religii, skarżą się, że
w szkołach narzuca się dzieciom przebieranie za świętych i nie pozwala wydrążyć
dyni? Przecież przebieranie się za mumie, zombie i wampiry daje tyle fanu! Ci
sami rodzice następnego dnia uczestniczą w tych kawalkadach i idą w tych
kolorowych pochodach…
Wydaje nam się, że
święci to postaci historyczne, które istnieją tylko na kartach ksiąg i w
nauczaniu Kościoła. Najlepszym jednak dowodem na ich istnienie są święci,
którzy żyli współcześnie. Choćby Jan Paweł II. Wielu brało udział w
spotkaniach z nim, mogło go dotknąć, porozmawiać, zjeść z nim posiłek. A dziś
wyniesiony na ołtarze, ma taką samą rangę, jak św. Piotr czy św. Antoni. Za jego
pośrednictwem możemy prosić Pana Boga o łaski i dary. A jeszcze tak niedawno
dla wielu był po prostu współlokatorem, współpracownikiem, członkiem rodziny. Bo
każdy z nas może zostać świętym. Ilu ich w niebie mamy, tego nie wiemy, ale
głęboko wierzymy w to, że być może nasi bliscy oglądają już oblicze Pana Boga twarzą
twarz. I to jest ta radość, którą organizatorzy spotkań pod hasłem Holy Wins
chcą propagować. Kult życia, nie śmierci. Kościół nie jest sztywną i ponurą instytucją,
ale miejscem pełnym radości i nadziei. Nadziei na to, że po zakończeniu życia
tu na ziemi, nie zamienimy się zombie, wampira czy inne szkaradztwo, miotające
się w gniewie i frustracji po świecie, szukając zemsty, ale wszyscy spotkamy
się w niebie piękni, zdrowi i szczęśliwi. Nie wiem jak propagatorom Halloween,
ale mnie to robi wielką różnicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz