29
sierpnia skończył się V turnus rekolekcyjno-rehabilitacyjny w Piekoszowie. Nasz
turnus. Tym samym zakończył się sezon turnusowy w Ośrodku.
Pogoda dopisała, opiekunowie też. O
podopiecznych nie ma co się martwić, zawsze dopisują. I jeśli tylko dopisuje im
zdrowie, dopisują także humory. Bo na turnusie po prostu smucić się nie da.
Wielu z podopiecznych czeka cały rok na te wyjątkowe dwa tygodnie. Czasem
jedyne w roku, kiedy w ogóle wychodzą z domu.
Nasz turnus. Mój turnus. Mimo, że sytuacja
rodzinna i zdrowotna nie pozwoliła mi już drugi rok z rzędu uczestniczyć w
rekolekcjach, to zawsze zostanie mój turnus. W tym roku udało się chociaż
piekoszowiaków odwiedzić. Choć na chwilę. Otwarte ramiona, radość i to
niesamowite życzliwe przyjęcie rozlało się po moim sercu po prostu niebotycznym
ciepłem. To tutaj stawiałam pierwsze kroki w pracy nad niepełnosprawnymi. To
tutaj po raz pierwszy samodzielnie wykonywałam wiele czynności pielęgnacyjnych
u osób, które nie mogą tego zrobić samodzielnie. To tutaj uczyłam się pokory,
to tutaj uczyłam się szacunku dla własnego zdrowia i kondycji. To tutaj
nauczyłam się w pełni doceniać i dziękować Bogu za dary i łaski, które
otrzymuję.
To tutaj poznałam Stasia, który po wypadku,
samodzielnie mieszkał w Warszawie. To tutaj poznałam Leona, który od 18 roku
życia jeżdżąc na wózku, nie zatracił wiary i pogody ducha. To tutaj poznałam
Terenię, którą przez cały rok, w miarę możliwości odwiedzamy i wspieramy. To
tutaj poznałam Mariankę, sarkastyczną, pełną radości kobitkę, która mimo
choroby i niepełnosprawności, potrafi rękami wyczarować cuda: od serwetek na
szydełku po kwiaty z bibuły. To tutaj poznałam Michała, chłopaka po wypadku
samochodowym, który teoretycznie był w stanie wegetatywnym, a praktycznie…
mieliśmy wrażenie, ba, byliśmy przekonani, że jest ciągle z nami obecny bardzo
sprawnym umysłem. To tutaj poznałam Adama, młodego chłopaka po dziecięcym
porażeniu mózgowym, któremu radości i zwiedzonych krajów niejeden mógłby
pozazdrościć. To tutaj poznałam Romka, fantastycznego faceta o niesamowitym
poczuciu humoru mimo postępującej dystrofii mięśniowej. To tutaj poznałam
Roberta, któremu ironii i dystansu do życia także nie brakowało, choć sytuacji
życiowej nikt by mu nie pozazdrościł: od postępującego stwardnienia rozsianego
po rozwód z żoną i zamieszkanie w DPS, bo komuś brakło sił do opieki nad
schorowanym człowiekiem. To tutaj poznałam Mateusza, bardzo rezolutnego
chłopaczka z zespołem Downa, który potrafi oczarować niejedną kobietę. To tutaj
poznałam czołowego podrywacza Marcina. To tutaj poznałam oddanego modlitwie i
zagorzałego ministranta Piotra. To tutaj poznałam szarmanckiego Marcina,
utalentowanego pianistę. Stasia, Michała, Romana i Roberta nie ma już z nami.
Ale pojawiają się we wspomnieniach, są z nami w modlitwie. A wierząc w świętych
obcowanie mamy nadzieję, że orędują za nami w niebie.
Tutaj nie ma znaczenia ani wykształcenie, ani
zawód, ani wiek, ani tytuły. Jeśli ktoś podejmuje się trudu bycia
wolontariuszem podczas turnusu, musi mieć świadomość czekających go obowiązków.
Czasem podopieczny jest w stanie nam pomóc podczas czynności pielęgnacyjnych,
czasem wszystko musimy zrobić sami. Ale to, co wyjątkowego jest w tym turnusie
to wzajemna pomoc i zwyczajna niemożność zostawienia drugiej osoby bez
wsparcia. Stopień bezinteresowności osiąga tam szczyty. Jeśli ktoś ma
podopiecznego wymagającego mniejszego zaangażowania, stara się pomóc temu, komu
jest trudniej. Czasem zabranie na spacer albo na kawę sprawia, że opiekun może
odpocząć, przespać się lub po prostu zrobić coś dla siebie. To nam pokazuje ile
czasu i zaangażowania wymaga opieka nad osoba niepełnosprawną na co dzień. My z
naszymi podopiecznymi jesteśmy zaledwie 2 tygodnie. A i tak stopień niewyspania
i nadmiaru zużytych sił rzucał nas zwykle na kilkanaście godzin do łóżka po
powrocie do domu.
Ten turnus uzależnia. Wciąga. Myślę, że niewielu
jest takich, którzy żałowali przyjazdu do Piekoszowa. Dla wielu to zderzenie z
rzeczywistością jest bardzo trudne, ale naprawdę nie brakuje tu ani radości,
ani śmiechu. Nawet kiedy sytuacja rodzinna nie pozwala na uczestnictwo (bo
najczęściej założenie rodziny i pojawienie się dzieci uniemożliwia dalsze
przyjazdy), to bardzo chętnie ci uzależnieni tu wracają. Choć na chwilkę, choć
w odwiedziny. Bo tutaj zawiązują się cudowne znajomości i przyjaźnie. Te
okazjonalne i te na lata. Te na dobre i złe, i te do kawy. Te na telefon czy
smsa i te na nocne zwierzenia. To tutaj rodziły się uczucia, które owocowały
małżeństwami. Te pierwsze obchodziły w tym roku swoje 15 rocznice małżeńskiego
życia, rozpoczętego właśnie tu, w Piekoszowie, od wspólnych spotkań, zadań,
pierwszych spojrzeń, nocnych rozmów... Z czasem piekoszowską rodzinę zaczęło
odwiedzać kolejne pokolenie. Miejmy nadzieję, że gdy te maluchy dorosną, zajmą
miejsca swoich rodziców.
Zdjęcia:
Damian Mirowski
Urszula Matachowska
Wojciech Minko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz