poniedziałek, 31 sierpnia 2015

To tutaj wiele się zaczęło...

29 sierpnia skończył się V turnus rekolekcyjno-rehabilitacyjny w Piekoszowie. Nasz turnus. Tym samym zakończył się sezon turnusowy w Ośrodku.



Pogoda dopisała, opiekunowie też. O podopiecznych nie ma co się martwić, zawsze dopisują. I jeśli tylko dopisuje im zdrowie, dopisują także humory. Bo na turnusie po prostu smucić się nie da. Wielu z podopiecznych czeka cały rok na te wyjątkowe dwa tygodnie. Czasem jedyne w roku, kiedy w ogóle wychodzą z domu.

Nasz turnus. Mój turnus. Mimo, że sytuacja rodzinna i zdrowotna nie pozwoliła mi już drugi rok z rzędu uczestniczyć w rekolekcjach, to zawsze zostanie mój turnus. W tym roku udało się chociaż piekoszowiaków odwiedzić. Choć na chwilę. Otwarte ramiona, radość i to niesamowite życzliwe przyjęcie rozlało się po moim sercu po prostu niebotycznym ciepłem. To tutaj stawiałam pierwsze kroki w pracy nad niepełnosprawnymi. To tutaj po raz pierwszy samodzielnie wykonywałam wiele czynności pielęgnacyjnych u osób, które nie mogą tego zrobić samodzielnie. To tutaj uczyłam się pokory, to tutaj uczyłam się szacunku dla własnego zdrowia i kondycji. To tutaj nauczyłam się w pełni doceniać i dziękować Bogu za dary i łaski, które otrzymuję. 




To tutaj poznałam Stasia, który po wypadku, samodzielnie mieszkał w Warszawie. To tutaj poznałam Leona, który od 18 roku życia jeżdżąc na wózku, nie zatracił wiary i pogody ducha. To tutaj poznałam Terenię, którą przez cały rok, w miarę możliwości odwiedzamy i wspieramy. To tutaj poznałam Mariankę, sarkastyczną, pełną radości kobitkę, która mimo choroby i niepełnosprawności, potrafi rękami wyczarować cuda: od serwetek na szydełku po kwiaty z bibuły. To tutaj poznałam Michała, chłopaka po wypadku samochodowym, który teoretycznie był w stanie wegetatywnym, a praktycznie… mieliśmy wrażenie, ba, byliśmy przekonani, że jest ciągle z nami obecny bardzo sprawnym umysłem. To tutaj poznałam Adama, młodego chłopaka po dziecięcym porażeniu mózgowym, któremu radości i zwiedzonych krajów niejeden mógłby pozazdrościć. To tutaj poznałam Romka, fantastycznego faceta o niesamowitym poczuciu humoru mimo postępującej dystrofii mięśniowej. To tutaj poznałam Roberta, któremu ironii i dystansu do życia także nie brakowało, choć sytuacji życiowej nikt by mu nie pozazdrościł: od postępującego stwardnienia rozsianego po rozwód z żoną i zamieszkanie w DPS, bo komuś brakło sił do opieki nad schorowanym człowiekiem. To tutaj poznałam Mateusza, bardzo rezolutnego chłopaczka z zespołem Downa, który potrafi oczarować niejedną kobietę. To tutaj poznałam czołowego podrywacza Marcina. To tutaj poznałam oddanego modlitwie i zagorzałego ministranta Piotra. To tutaj poznałam szarmanckiego Marcina, utalentowanego pianistę. Stasia, Michała, Romana i Roberta nie ma już z nami. Ale pojawiają się we wspomnieniach, są z nami w modlitwie. A wierząc w świętych obcowanie mamy nadzieję, że orędują za nami w niebie. 






Tutaj nie ma znaczenia ani wykształcenie, ani zawód, ani wiek, ani tytuły. Jeśli ktoś podejmuje się trudu bycia wolontariuszem podczas turnusu, musi mieć świadomość czekających go obowiązków. Czasem podopieczny jest w stanie nam pomóc podczas czynności pielęgnacyjnych, czasem wszystko musimy zrobić sami. Ale to, co wyjątkowego jest w tym turnusie to wzajemna pomoc i zwyczajna niemożność zostawienia drugiej osoby bez wsparcia. Stopień bezinteresowności osiąga tam szczyty. Jeśli ktoś ma podopiecznego wymagającego mniejszego zaangażowania, stara się pomóc temu, komu jest trudniej. Czasem zabranie na spacer albo na kawę sprawia, że opiekun może odpocząć, przespać się lub po prostu zrobić coś dla siebie. To nam pokazuje ile czasu i zaangażowania wymaga opieka nad osoba niepełnosprawną na co dzień. My z naszymi podopiecznymi jesteśmy zaledwie 2 tygodnie. A i tak stopień niewyspania i nadmiaru zużytych sił rzucał nas zwykle na kilkanaście godzin do łóżka po powrocie do domu.  






Ten turnus uzależnia. Wciąga. Myślę, że niewielu jest takich, którzy żałowali przyjazdu do Piekoszowa. Dla wielu to zderzenie z rzeczywistością jest bardzo trudne, ale naprawdę nie brakuje tu ani radości, ani śmiechu. Nawet kiedy sytuacja rodzinna nie pozwala na uczestnictwo (bo najczęściej założenie rodziny i pojawienie się dzieci uniemożliwia dalsze przyjazdy), to bardzo chętnie ci uzależnieni tu wracają. Choć na chwilkę, choć w odwiedziny. Bo tutaj zawiązują się cudowne znajomości i przyjaźnie. Te okazjonalne i te na lata. Te na dobre i złe, i te do kawy. Te na telefon czy smsa i te na nocne zwierzenia. To tutaj rodziły się uczucia, które owocowały małżeństwami. Te pierwsze obchodziły w tym roku swoje 15 rocznice małżeńskiego życia, rozpoczętego właśnie tu, w Piekoszowie, od wspólnych spotkań, zadań, pierwszych spojrzeń, nocnych rozmów... Z czasem piekoszowską rodzinę zaczęło odwiedzać kolejne pokolenie. Miejmy nadzieję, że gdy te maluchy dorosną, zajmą miejsca swoich rodziców.   








Zdjęcia:
Damian Mirowski
Urszula Matachowska
Wojciech Minko 

Brak komentarzy: