wtorek, 17 kwietnia 2012

Z siniakiem do Pana Boga

Czy tylko Bóg jest w stanie uzdrowić nas w pełni? Ale czy to nie jest tak, że Pan Bóg po prostu daje nam narzędzia, byśmy po wojnie w naszym życiu mogli na nowo je odbudować? Psychologia może być właśnie takim narzędziem. Danym po to, by móc spróbować jeszcze raz...


Lubimy eufemizmy. Sprawiają, że poważny problem nabiera łagodności. A nowa definicja pozwala na zupełnie inną interpretację rzeczywistości. Tak jest z popularnymi w ostatnim czasie zranieniami. Lepiej powiedzieć, że ktoś jest poraniony niż stanąć w prawdzie, że mając ojca alkoholika, pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny. Albo, że despotyczna i wymagająca matka ukształtowała w kimś lękową postawę wobec świata, co w rezultacie przybiera postać nerwicy lub społecznej fobii. Łatwiej powiedzieć, że doświadczone w dzieciństwie zranienia owocują dzisiaj niepokojem.
Nie nazwanie pewnych rzeczy po imieniu powoduje, że nie szukamy pomocy  i brniemy w anormalny stan coraz bardziej. Zamiast zlokalizować źródło bólu i dotrzeć do przyczyny, po to, by zaaplikować skuteczną antybiotykową kurację, stosujemy krótkotrwałe leki przeciwbólowe, które działając doraźnie, nie usuwają problemu. Ale z kolei podciąganie pod jedną kreskę otwartej rany i siniaka po stłuczeniu sprawia, że zacierają się granice między doświadczeniami, które w różny sposób odciskają się na naszym życiu, w różnym stopniu je kształtują, i nie zawsze wymagają interwencji, bo wielokrotnie są nam po prostu potrzebne.  
Słuchałam kiedyś konferencji, w której Autor (ksiądz i psycholog w jednej osobie) założył, a właściwie przyjął za pewnik, że wszyscy jesteśmy poranieni. Przy czym do końca nie zdefiniował, co tak naprawdę przez to rozmyte pojęcie rozumie. Z jednej strony stwierdził, że te zranienia są różne, a z drugiej że jesteśmy poranieni podobnie. Powiedział też, że wszystko może być zranieniem, nawet to, co nim nie jest. Mieszane miałam uczucia po jej wysłuchaniu. Mnóstwo było we mnie sprzeczności ze względu na zawód i wyznawaną wiarę, które dla Autora były w konflikcie, dla mnie natomiast nie wykluczając się w żadnym wymiarze.
Zastanawiam się czy rzeczywiście wszyscy jesteśmy tak poranieni, jak przedstawił to Autor. Czy wszystkie zdarzenia, doświadczenia w naszym życiu, ranią nas w takim samym stopniu?  Może to stwierdzenie o tym, że wszyscy jesteśmy poranieni jest na zasadzie psychologicznego żartu, że wszyscy jesteśmy zaburzeni, tylko nie wszyscy zdiagnozowani. Ale gdyby tak było, to wszyscy bez wyjątku potrzebowalibyśmy nieustannego leczenia – duchowego czy psychologicznego. A przecież tak nie jest. Nie z każdym problemem biegniemy od razu po pomoc do psychologa. Nie każde przewinienie zaśmiecające nasze serce wymaga spowiedzi. Nie każda spowiedź jest leczeniem zranień. Więc czy rzeczywiście wszyscy jesteśmy aż tak poranieni, że można to przyjąć jako pewien nieodłączny element egzystencji?
Człowiek subiektywnie odbiera bodźce ze świata zewnętrznego i dopiero sposób, w jaki je zinterpretuje, będzie determinował jego postawę. Jeśli zinterpretuje i przyjmie coś jako dla niego krzywdzące, to rzeczywiście zostawi to ranę. Wszystko zależeć będzie też od stopnia jego wrażliwości, tudzież odporności, bo zdarza się, że dana sytuacja, dla przykładu traumatyczna, u jednych osób pozostawi ślad i wpłynie na zachowanie, dla innych natomiast nie będzie miała większego znaczenia, bo albo nie zostanie w ten sposób odebrana, albo będzie odpowiednio „przetrawiona”, nie pozostawiając żadnych skutków ubocznych. Ale traumy i urazy psychiczne leczy się w gabinecie psychologicznym, natomiast autor konferencji stawia tezę, że każde zranienie może wyleczyć jedynie Ewangelia. Czy aby na pewno? Czy słuszna jest negacja nauki, która wg Autora, może tylko bardziej rozdrapać powstałe rany?
Czy tylko Bóg jest w stanie uzdrowić nas w pełni? Czy zatem wszystkie zaburzenia, traumy, emocjonalne doświadczenia, psychiczne urazy i problemy natury psychologicznej powinniśmy leczyć padając na kolana w kościele, prosząc o dar uzdrowienia? A czy to nie jest tak, że Pan Bóg po prostu daje nam narzędzia, byśmy po wojnie w naszym życiu mogli na nowo je odbudować? Psychologia może być właśnie takim narzędziem. Pozwoli dokonać rozróżnienia, co jest raną, a co tylko stłuczeniem. Umożliwi zdiagnozowanie gdzie jest rzeczywiste źródło bólu i pomoże opatrzyć, odpowiednio zadziałać. A w połączeniu z modlitwą, cierpliwością i pokorą, może całkiem nieźle odrestaurować nasze funkcjonowanie. Czasem trzeba dać sobie czas, przeczekać, przetłumaczyć, przemyśleć sobie sytuację, żeby chcieć ją przemodlić. A czasem trzeba porządnie przemodlić, żeby dać sobie czas, przeczekać, przetłumaczyć, przemyśleć sobie sytuację... I chyba nie ma na to reguły, co pierwsze… wszystko jedno w jakiej kolejności. Ważne, żeby zadziałało... By móc spróbować jeszcze raz...


 DŻEM - Modlitwa III (Pozwól mi), wyk. Ryszard Riedel

2 komentarze:

Krzysiek pisze...

Bardzo podobają mi się Twoje wpisy. Często piszesz o rzeczach (i nazywasz je po imieniu), z których istnienia zdaję sobie sprawę, ale sam niekoniecznie potrafię je zdefiniować i nazwać. Dzięki! :)

Anonimowy pisze...

Pan Bóg może uzdrowić sam, ale korzysta moim zdaniem z psychologii. Żeby być zdrowym i mądrzejszym. Wydaje mi się że przy poważnych problemach psychologicznych czymś nie dobrym jest modlitwa o cud, bez pomocy od specjalisty. (przykład, znajomej zdiagnozowali raka, listy z prośbą o modlitwę krążą od znajomych do znajomych, tyle tylko że zrezygnowała z leczenia czekając na cud)