sobota, 22 września 2012

Dzień z życia Domu

To nie Majorka, tak popularny Egipt czy Tunezja. Nie przywożę świetnej opalenizny, zakupionych pamiątek, egzotycznych bibelotów. Nie nurkuję, nie wspinam się, nie skaczę na bungie, nie jeżdżę na wielbłądzie, nie zwiedzam piramid, nie dokarmiam piranii, a i tak nie jeden amator ekstremalnych doznań nie byłby w stanie podjąć się tego, co piekoszowscy wolontariusze robią przez te dwa tygodnie.



Nie da się o Piekoszowie powiedzieć w kilku słowach. Turnusy w Domu dla Niepełnosprawnych to niekończąca się opowieść. Czasem, żeby zidentyfikować konkretny w danym roku, posługujemy się hasłami, sensownymi tylko dla wtajemniczonych. „Łoooooooo! Ale będzie super!”. „Przestań nudzić, kolego!”. Basiu, ale kiedy to było!”. „Za stodołą, w cebuli…”. „Basiu, do meritum”. Wybuch śmiechu starych bywalców dla tych, którzy są na turnusie po raz pierwszy, jest kompletnie nieuzasadniony. Nic nie znaczące zdania w kontekście naszych wspomnień nabierają zupełnie nowego koloru. Wystarczy słowo, by cała reszta załapała o czym właśnie mowa. A zaraz za tym idzie pamiętna wycieczka na Święty Krzyż, spacer na Podzamcze z lecącym Adasiem, Msza św. z udziałem Piotrusia-koncelebry, kalambury z Elą, wysokopodłogowy autokar do Łagiewnik czy nominacje do mieczyka Jedi. 




To są takie momenty, które z jednej strony ubarwiają piekoszowskie dni, a z drugiej nadają turnusowi zupełnie inny wymiar. Kiedy przekraczamy bramę ośrodka, przez 2 tygodnie żyjemy w zupełnie innym świecie, jakby oderwanym od rzeczywistości. Tam czas płynie inaczej. Tam zmieniają wartości. Tam zupełnej rotacji ulegają priorytety. Doświadczenie innego, jakby równoległego poziomu sprawia, że kiedy wracam, to nie bardzo mam komu opowiedzieć o swoim urlopie, bo czuje się zwyczajnie nierozumiana, wręcz wyalienowana, widząc konsternację i zdziwienie na twarzach rozmówców. To nie Majorka, tak popularny Egipt czy Tunezja. Nie przywożę świetnej opalenizny, zakupionych pamiątek, egzotycznych bibelotów. Nie pokazuję na zdjęciach rajskich plaż, błękitnych wód, zielonych palm czy rzadkich okazów miejscowej zwierzyny. Nie nurkuję, nie wspinam się, nie skaczę na bungie, nie jeżdżę na wielbłądzie, nie zwiedzam piramid, nie dokarmiam piranii, a i tak nie jeden amator ekstremalnych doznań nie byłby w stanie podjąć się tego, co piekoszowscy wolontariusze robią przez te dwa tygodnie.


Odbiór na tych samych falach

Z czasem porozumienie przychodzi bez słów...


Uśmiecham się do siebie tygodniami z rozrzewnieniem i czułością, przeglądając fotki, na których karmię, pomagam się ubrać, zapinam na wózku, sprzątam, myję. I odliczam dni do następnego wyjazdu. Jestem uzależniona. Jestem Piekoszoholikiem. 

Wstajemy dość wcześnie, żeby zdążyć na poranne modlitwy, które rozpoczynają się ok.8.00. Niby normalna pora, ale oprócz siebie, trzeba przygotować także podopiecznego. Na początku zajmuje to trochę czasu, ale potem nabiera się wprawy i nieraz wystarczy 20 minut, by o 7.45 pojawić się zwartym i gotowym  w kaplicy. Pamiętam, że z moją Marianną umawiałyśmy się na 7.00, ale że moja podopieczna, bardzo samodzielna, zwykle o tej porze już siedziała gotowa do wyjścia, to zanim ośrodek budził się do życia, my robiłyśmy już kolejne spacerowe okrążenie, korzystając z chłodu rześkiego poranka, zanim powietrze nabierało 30 stopni. 

Poranki w Piekoszowie bywają naprawdę piękne

Moja Marianna

Po modlitwach śniadanie. Każdy posiłek rozpoczynamy i kończymy modlitwą, która nie musi być nudna. Nasza ulubiona to: Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum. Panie Jezu, moje Słonko, pobłogosław to jedzonko. Bum…. I na koniec: Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum. Panie Jezu, mój Kwiatuszku, dzięki za to, co mam w brzuszku. Bum…. Zaraz po śniadaniu rozpoczyna się rehabilitacja. Ośrodek jest nowocześnie wyposażony i zatrudnia profesjonalną kadrę medyczną. Oferuje krioterapię, masaż, hydroterapię, zajęcia na basenie, kinezyterapię i fizykoterapię. Zabiegi są różnie rozłożone w czasie, więc znajdzie się chwila na spacer, pogaduchy, kawę. W tym czasie spotykamy się na dziedzińcu, by wspólnie pośpiewać, potańczyć, trochę się powygłupiać. Czasem nawet bardziej niż tylko trochę. Zaraz potem modlitwa różańcowa, którą prowadzą podopieczni. Dla wielu z nich to jedyna okazja, by zaistnieć na forum, by powiedzieć coś publicznie. O godz. 13.00 obiad. A po nim 2 godziny sjesty…J

Śpiew

Jezu, dajesz wciąż oddychać mi (przeponą...) :)

Będę tańczył przed Twoim tronem i oddam Tobię chwałę...

Śniadanko na dobry początek dnia

Nawet śniadanie może zaskoczyć...lub jego towarzysz :)

Spotykamy się w okolicach godziny 15.00 na Koronkę do Miłosierdzia Bożego, po której jest konferencja. Tematy konferencji ustala zwykle ksiądz kapelan, w zależności od potrzeb, okolicznych wydarzeń lub natchnienia. W tym roku mówiliśmy o ojcu Wojciechu Piwowarczyku, inicjatorze turnusów, wielkim fanie osób niepełnosprawnych i patronie piekoszowskiego Domu. Po konferencji chwila przerwy, którą najczęściej spędzamy na śliwkachJ, ale miło jest posiedzieć przy stawie lub pod sosnami. 

Dobre śliweczki nie są złe, czasem nawet bardzo pomocne :)   

Czy tu w ogóle potrzebny jest opis? :)

Hipoterapia

Rehabilitacja na miejskiej siłowni? Czemu nie :)


Msza św. o 17.00, a po niej kolacja. No chyba, że Msza św. jest rano, wtedy od 7.30 mniej więcej do kazania wszyscy przecierają oczy, którym nawet zapałki nie pomagają. Po kolacji, kiedy inni korzystają z chłodnego wieczornego powietrza, bo jakoś tak Pan Bóg daje, że te sierpnie są niesamowicie upalne, KaOwiec, czyli instruktor kulturalno-oświatowy ciężko pracuje, dwojąc się i trojąc przed pogodnym wieczorkiem. A te bywają naprawdę…..zaskakujące, ale to zdecydowanie osobny temat. 

Marianna czyta czytanie

Tuz przed Ewangelią

Leon

Nie ma to jak zobrazować kazanie

            Ok. 22.30, kiedy podopieczni są wykąpani i położeni do łóżek, mamy czas na odprawę. To wieczorne spotkanie opiekunów jest ogromnie ważne, by podsumować dzień, by omówić trudności, podzielić się doświadczeniami, zaplanować kolejne punkty  turnusu. Czasem spotykamy się w kaplicy, gdzie zastaje nas północ, by podziękować Panu Bogu za otrzymane dary, poprosić o siłę i cierpliwość, pokorę i wiarę, bo mimo wszystko praca na turnusie nie należy do najłatwiejszych, nawet, kiedy się służy już kolejny raz. Kryzysy i zmęczenie przychodzi zawsze, dlatego trzeba znaleźć sobie sposób odreagowania, wyciszenia. Każdy musi sobie dorobić taki wentyl, przez który będzie uchodzić powietrze w trudnych momentach. Ja zakradam się do Marianny na nocne pogaduchy przy gorącej herbacie, ekipa z 201 gra w łapki, a chłopaki tną w siatkę na hali. 

Ok. 2-3 w nocy trzeba by w końcu położyć się spać. Piekoszowska adrenalina działa długo i może wiele, ale ma swoje granice. Kończy się dzień. Ale opowieść jeszcze nie…



Wieczory w Piekoszowie też bywają piękne....

Jutro też jest dzień...

Brak komentarzy: