To
nie Majorka, tak popularny Egipt czy Tunezja. Nie przywożę świetnej opalenizny,
zakupionych pamiątek, egzotycznych bibelotów. Nie nurkuję, nie wspinam się, nie
skaczę na bungie, nie jeżdżę na wielbłądzie, nie zwiedzam piramid, nie
dokarmiam piranii, a i tak nie jeden amator ekstremalnych doznań nie byłby w
stanie podjąć się tego, co piekoszowscy wolontariusze robią przez te dwa
tygodnie.
Nie da się o Piekoszowie
powiedzieć w kilku słowach. Turnusy w Domu dla Niepełnosprawnych to niekończąca
się opowieść. Czasem, żeby zidentyfikować konkretny w danym roku, posługujemy
się hasłami, sensownymi tylko dla wtajemniczonych. „Łoooooooo! Ale będzie
super!”. „Przestań nudzić, kolego!”. Basiu, ale kiedy to było!”. „Za stodołą, w
cebuli…”. „Basiu, do meritum”. Wybuch śmiechu starych bywalców dla tych, którzy
są na turnusie po raz pierwszy, jest kompletnie nieuzasadniony. Nic nie
znaczące zdania w kontekście naszych wspomnień nabierają zupełnie nowego koloru.
Wystarczy słowo, by cała reszta załapała o czym właśnie mowa. A zaraz za tym
idzie pamiętna wycieczka na Święty Krzyż, spacer na Podzamcze z lecącym Adasiem,
Msza św. z udziałem Piotrusia-koncelebry, kalambury z Elą, wysokopodłogowy
autokar do Łagiewnik czy nominacje do mieczyka Jedi.
To są takie momenty, które z
jednej strony ubarwiają piekoszowskie dni, a z drugiej nadają turnusowi
zupełnie inny wymiar. Kiedy przekraczamy bramę ośrodka, przez 2 tygodnie żyjemy
w zupełnie innym świecie, jakby oderwanym od rzeczywistości. Tam czas płynie
inaczej. Tam zmieniają wartości. Tam zupełnej rotacji ulegają priorytety.
Doświadczenie innego, jakby równoległego poziomu sprawia, że kiedy wracam, to
nie bardzo mam komu opowiedzieć o swoim urlopie, bo czuje się zwyczajnie
nierozumiana, wręcz wyalienowana, widząc konsternację i zdziwienie na twarzach
rozmówców. To nie Majorka, tak popularny Egipt czy Tunezja. Nie przywożę
świetnej opalenizny, zakupionych pamiątek, egzotycznych bibelotów. Nie pokazuję
na zdjęciach rajskich plaż, błękitnych wód, zielonych palm czy rzadkich okazów miejscowej
zwierzyny. Nie nurkuję, nie wspinam się, nie skaczę na bungie, nie jeżdżę na
wielbłądzie, nie zwiedzam piramid, nie dokarmiam piranii, a i tak nie jeden
amator ekstremalnych doznań nie byłby w stanie podjąć się tego, co piekoszowscy
wolontariusze robią przez te dwa tygodnie.
|
Odbiór na tych samych falach |
|
Z czasem porozumienie przychodzi bez słów... |
Uśmiecham się do siebie
tygodniami z rozrzewnieniem i czułością, przeglądając fotki, na których karmię,
pomagam się ubrać, zapinam na wózku, sprzątam, myję. I odliczam dni do
następnego wyjazdu. Jestem uzależniona. Jestem Piekoszoholikiem.
Wstajemy dość wcześnie, żeby
zdążyć na poranne modlitwy, które rozpoczynają się ok.8.00. Niby normalna pora,
ale oprócz siebie, trzeba przygotować także podopiecznego. Na początku zajmuje
to trochę czasu, ale potem nabiera się wprawy i nieraz wystarczy 20 minut, by o
7.45 pojawić się zwartym i gotowym w
kaplicy. Pamiętam, że z moją Marianną umawiałyśmy się na 7.00, ale że moja
podopieczna, bardzo samodzielna, zwykle o tej porze już siedziała gotowa do
wyjścia, to zanim ośrodek budził się do życia, my robiłyśmy już kolejne spacerowe
okrążenie, korzystając z chłodu rześkiego poranka, zanim powietrze nabierało 30
stopni.
|
Poranki w Piekoszowie bywają naprawdę piękne |
|
Moja Marianna |
Po modlitwach śniadanie. Każdy posiłek
rozpoczynamy i kończymy modlitwą, która nie musi być nudna. Nasza ulubiona to: Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum,
bum. Panie Jezu, moje Słonko, pobłogosław to jedzonko. Bum…. I na koniec: Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum,
bum. Panie Jezu, mój Kwiatuszku, dzięki za to, co mam w brzuszku. Bum…. Zaraz
po śniadaniu rozpoczyna się rehabilitacja. Ośrodek jest nowocześnie wyposażony i
zatrudnia profesjonalną kadrę medyczną. Oferuje krioterapię, masaż,
hydroterapię, zajęcia na basenie, kinezyterapię i fizykoterapię. Zabiegi są różnie
rozłożone w czasie, więc znajdzie się chwila na spacer, pogaduchy, kawę. W tym
czasie spotykamy się na dziedzińcu, by wspólnie pośpiewać, potańczyć, trochę
się powygłupiać. Czasem nawet bardziej niż tylko trochę. Zaraz potem modlitwa
różańcowa, którą prowadzą podopieczni. Dla wielu z nich to jedyna okazja, by
zaistnieć na forum, by powiedzieć coś publicznie. O godz. 13.00 obiad. A po nim
2 godziny sjesty…J
|
Śpiew |
|
Jezu, dajesz wciąż oddychać mi (przeponą...) :) |
|
Będę tańczył przed Twoim tronem i oddam Tobię chwałę... |
|
Śniadanko na dobry początek dnia |
|
Nawet śniadanie może zaskoczyć...lub jego towarzysz :) |
Spotykamy się w okolicach
godziny 15.00 na Koronkę do Miłosierdzia Bożego, po której jest konferencja. Tematy
konferencji ustala zwykle ksiądz kapelan, w zależności od potrzeb, okolicznych wydarzeń
lub natchnienia. W tym roku mówiliśmy o ojcu Wojciechu Piwowarczyku, inicjatorze
turnusów, wielkim fanie osób niepełnosprawnych i patronie piekoszowskiego Domu.
Po konferencji chwila przerwy, którą najczęściej spędzamy na śliwkachJ, ale
miło jest posiedzieć przy stawie lub pod sosnami.
|
Dobre śliweczki nie są złe, czasem nawet bardzo pomocne :) | | |
|
|
|
Czy tu w ogóle potrzebny jest opis? :) |
|
Hipoterapia |
|
Rehabilitacja na miejskiej siłowni? Czemu nie :) |
Msza św. o 17.00, a po niej
kolacja. No chyba, że Msza św. jest rano, wtedy od 7.30 mniej więcej do kazania
wszyscy przecierają oczy, którym nawet zapałki nie pomagają. Po kolacji, kiedy
inni korzystają z chłodnego wieczornego powietrza, bo jakoś tak Pan Bóg daje,
że te sierpnie są niesamowicie upalne, KaOwiec, czyli instruktor kulturalno-oświatowy
ciężko pracuje, dwojąc się i trojąc przed pogodnym wieczorkiem. A te bywają
naprawdę…..zaskakujące, ale to zdecydowanie osobny temat.
|
Marianna czyta czytanie |
|
Tuz przed Ewangelią |
|
Leon |
|
Nie ma to jak zobrazować kazanie |
Ok. 22.30,
kiedy podopieczni są wykąpani i położeni do łóżek, mamy czas na odprawę. To wieczorne
spotkanie opiekunów jest ogromnie ważne, by podsumować dzień, by omówić
trudności, podzielić się doświadczeniami, zaplanować kolejne punkty turnusu. Czasem spotykamy się w kaplicy, gdzie
zastaje nas północ, by podziękować Panu Bogu za otrzymane dary, poprosić o siłę
i cierpliwość, pokorę i wiarę, bo mimo wszystko praca na turnusie nie należy do
najłatwiejszych, nawet, kiedy się służy już kolejny raz. Kryzysy i zmęczenie
przychodzi zawsze, dlatego trzeba znaleźć sobie sposób odreagowania,
wyciszenia. Każdy musi sobie dorobić taki wentyl, przez który będzie uchodzić
powietrze w trudnych momentach. Ja zakradam się do Marianny na nocne pogaduchy
przy gorącej herbacie, ekipa z 201 gra w łapki, a chłopaki tną w siatkę na
hali.
Ok. 2-3 w nocy trzeba by w
końcu położyć się spać. Piekoszowska adrenalina działa długo i może wiele, ale
ma swoje granice. Kończy się dzień. Ale opowieść jeszcze nie…
|
Wieczory w Piekoszowie też bywają piękne.... |
|
Jutro też jest dzień... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz