wtorek, 7 stycznia 2014

Mody na nieposiadanie ciąg dalszy

Papierowy kalendarz jest niezawodny. Polecam. Bo jednak są rzeczy, które mimo upływu lat, nadal mają przyszłość.



Przez dwa świąteczne tygodnie byłam zupełnie pozbawiona Internetu, dopiero po powrocie do swoich wynajmowanych 20m2 nadrabiam zaległości w ściąganiu poczty, czytaniu wiadomości, wpisów i życzeń, w przeglądaniu nowinek, informacji i inspiracji z wszelakich ulubionych stron.

Na profilu fb znajomego dominikanina czytam wpis z 26 grudnia:


Właśnie okazało się, że przez najbliższe trzy tygodnie nie będę mógł używać telefonu. Wylądował w serwisie. Wszystkie zadania, które zapisywałem do wykonania, kontakty, notatki, kalendarz terminami i spotkaniami, smsy, a nawet pomysły do powstającej nowej książki, są dla mnie już niedostępne.

Telefon zastępczy pożyczyłem, jest on jednak dotykowy czyli żaden. Leży więc wyłączony, ponieważ Bóg nie dał mi siły ani cierpliwości na obsługiwanie czegoś takiego.

Zapanowała cisza i pokój.

Kiedy jednak kolejna osoba mówi, że nie można się do mnie dodzwonić, a na smsy nie odpisuję, zaczyna dopadać dziwny rodzaj poczucia winy. Bo przecież nie żyje się wyłącznie dla siebie...

Zastanawiam się więc czy nie posiadanie dzisiaj telefonu jest wyrazem snobizmu, egoizmu czy może raczej wolności?



Też się nad tym zastanawiam od dłuższego czasu. Można by rzec, że jest to wyraz hipsterstwa. Ale dla wielu to nie podążanie za modą, ale właśnie zaspokajanie potrzeby bycia spokojnym, niewidzialnym, anonimowym, zdystansowanym. Z drugiej strony myślę, że posiadanie telefonu jest znakiem czasu, ale wszystko musi mieć umiar. Czasem po prostu nadmiar rodzi potrzebę braku, stąd pewnie ten pokój, kiedy ten brak staje się urealniony....


Pamiętam pewną rozmowę sprzed świat, kiedy poprosiłam o przesłanie niezbędnych materiałów do 20 grudnia, bo potem wyjeżdżam i będę zupełnie odcięta od Internetu do początku stycznia. Usłyszałam od mojego rozmówcy: Ojej, a to są jeszcze takie miejsca? To pokazuje jak to, o czym nawet nie marzyliśmy jeszcze 20 lat temu, dzisiaj jest częścią naszego życia. Nieodłączną częścią. Tak bardzo, że aż normalną, istniejącą jakby od zawsze. Kiedy ja przez dwa tygodnie świąt żyłam zupełnie odłączona od Internetu, to po jakimś czasie zaczęło mnie korcić, by sprawdzić maile i aktualności na popularnych portalach. Choć swoją drogą trzeba było zrobić przelewy, odpowiedzieć pacjentom. Przez ten czas miałam co robić i zupełnie mi go nie brakowało, podobnie jak służbowego telefonu, który włączyłam dopiero dzisiaj, ale brak zrodził potrzebę, bo to również forma kontaktu ze światem. Forma, która na dobre wpisała się w nasze życie. Ba, wyryła się w nim. Co nie znaczy, że czuję się wyalienowana i odseparowana w związku z „zaległościami”, które narobiły mi się w związku brakiem dostępu do sieci. Aczkolwiek o mały włos nie przepadła nam możliwość warsztatów, na które zapisaliśmy się tuż przed bardzo „długim weekendem”, bo potwierdzenie rezerwacji przyszło na maila właśnie w tym czasie. Co potwierdza, że po prostu w takich czasach przyszło nam żyć.

A swoją drogą – Ja też uważam, że dotykowy telefon, to żaden telefon… A papierowy kalendarz jest niezawodny. Polecam. Bo jednak są rzeczy, które mimo upływu lat, nadal mają przyszłość.



Brak komentarzy: