wtorek, 4 marca 2014

O samotności po prostu

Kiedy samotność staje się udręką, trzeba spróbować ją oswoić. Jeśli nie można wroga pokonać, to trzeba się z nim zaprzyjaźnić.



Przed chwilką wyszła z gabinetu pacjentka, która skarży się, że jest bardzo samotna. Szukam więc wsparcia, zasobów. Okazuje się, że ma uczynne sąsiadki, które służą pomocą w trudnych chwilach i w tych codziennych, kiedy częstują się pączkami i zapraszają na herbatę. Należy do klubu seniora, ale twierdzi, że to za mało. Kilka podsuniętych propozycji spotkań, wolontariatów i udziału w akcjach kończy się grymasem i komentarzem, że nie może się zebrać, bo jest w takim stanie z powodu tej swojej samotności, że trudno jej się zaktywizować. Uniwersytet Trzeciego Wieku jest od października, więc znowu się odwlecze w czasie, a o na ciągle taka samotna… Zastanawiam się czy ta samotność jest realna czy wymyślona? Czy ta samotność tak jej doskwiera czy po prostu spełnia jakąś funkcję? Próbuję rozkminić to zawodowo, ale tak po ludzku rzecz biorąc, to samotność nie jest tylko przekleństwem. Czasem jest błogosławieństwem. Ale nie wtedy, gdy wynika z braku kogoś bliskiego, bo wówczas jest trudna, ale wtedy, gdy nadmiar bliskości stwarza potrzebę z powodu jej braku.

W małżeństwie samotność też jest potrzebna. Żeby za sobą zatęsknić, żeby odetchnąć, lekko się zdystansować i popatrzeć na to wspólne życie trochę na trzeźwo, będąc upitym miłością (cóż za poezja ;) ). Ona każdemu z nas, nawet tak psychologicznie, jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania. I człowiek dojrzewa do tego, dopiero, paradoksalnie, właśnie wtedy , gdy przebywa z innymi ludźmi, dzieląc z drugim człowiekiem swoją życiową przestrzeń. Tak naprawdę bez obecności ludzi nie możemy dostrzec znaczenia samotności, nie możemy odkryć jej potrzeby w sobie. 

Kiedy samotność staje się udręką, trzeba spróbować ją oswoić. Jeśli nie można wroga pokonać, to trzeba się z nim zaprzyjaźnić. Ale oswojenie samotności, które dokonuje się w człowieku, np. z powodu długoletniego braku kandydata na męża/żonę, a to, o którym często piszą mnisi, nazywając darem - to nie koniecznie jest to samo... Zastanawiam się czy to przyjęcie samotności jako elementu życia, z którym obcujemy w zgodzie i harmonii jest rzeczą tak powszechną czy tylko jednostki, wybitne rzec by można, są na nią gotowe... Bo jeśli ktoś latami nie odnajduje przysłowiowej "drugiej połówki" albo nie spotkał na swojej drodze ludzi, których mógłby nazwać przyjaciółmi, przez co czuje się ogromnie samotny, a ciężar tej samotności sam w sobie zaczyna go tak przygniatać, że wreszcie postanawia przewartościować swoje życie, to czy to jest dar, czy raczej sztucznie wykreowana potrzeba? 

Taki człowiek ma potrzebę zmiany, bo nie zniesie dłużej sytuacji, w której tkwi... Mam wokół siebie wiele takich osób. Już nie marudzą, nie płaczą, nie mają depresyjnych nastrojów, ale na pytanie czy się pogodzili z sytuacją, zawsze odpowiadają tak samo: a miała/em inne wyjście? Oni też któregoś dnia zaczęli, spróbowali ją oswajać, ta swoją samotność.... Ale dlaczego? Bo wewnętrznie dojrzeli do przemiany? Bo rozwinęli swoją duchowość na tyle, by przekonać się, że tylko Pan Bóg tę pustkę może wypełnić? Czy po prostu sytuacja, po ludzku nie do zniesienia, zmobilizowała do przewartościowania i stworzenia w sobie takiej wewnętrznej potrzeby zmiany? 


4 komentarze:

cici pisze...

tia... oswoić... jakoś w praktyce nie bardzo mi to wychodzi...
ale dziękuję za ten tekst...

Belegalkarien pisze...

Bo to trudne Cici. Ogromnie trudne. Tylko wiem, doświadczając tego swego czasu, że jeśli jej nie oswoimy, to będzie dla nas coraz bardziej niszcząca. Wiele zmian, które dokonały się w moim życiu, nastąpiło dopiero wtedy, kiedy zaczęłam sobie z nią radzić. Bo dopiero wtedy otworzyłam się na innych, na miłość, na bliskość, na radość. A do tego czasu towarzyszył mi gorzki smak poczucia bezużyteczną i niepotrzebną. A to nie budziło radości, tylko smutek, gorycz, żal. Zamykałam się, bo nie widziałam sensu. Warto spróbować Cici, bo owoce mogą być naprawdę ogromne :) Życzę Ci tego z całego serca :)

Anonimowy pisze...

Dla nie np. samotność to udręka i poniżanie co dzienne. Samotnośc zcasami jest dobra, potrzebna ale gdy trwa latami a człowiek jest wyalienowany jakby i odrzucony choc mieszka pod jednym dachem samotnosc jest jescze gorsza.
marek

Mg pisze...

Myślę, że rozpoczęcie procesu oswajania samotności jest właśnie wynikiem dojścia do takiej wewnętrznej dojrzałości, że się już wie, że to jedyne rozsądne wyjście. Tak, sądzę, że trzeba dojrzeć by przyjąć samotność, to nie jest tylko naturalna obronna reakcja organizmu. Pogodzenie się z sytuacją nie jest jedynym wyjściem, zawsze jest to drugie - użalanie się, zamknięcie w sobie, oskarżanie. A, i rzeczywiście w praktyce to baaaardzo trudne i często trzeba po drodze popłakać z bólu - samotność to drapieżna bestia, łatwo się nie ujarzmia, ale z czasem pokornieje.
Cieszę się Zuza Twoim szczęściem, tym, że znalazłaś człowieka, z którym chcesz na zawsze być. Życzę, by ta radość i entuzjazm zawsze w Was trwały.