Kiedy samotność staje się
udręką, trzeba spróbować ją oswoić. Jeśli nie można wroga pokonać, to trzeba
się z nim zaprzyjaźnić.
Przed
chwilką wyszła z gabinetu pacjentka, która skarży się, że jest bardzo samotna.
Szukam więc wsparcia, zasobów. Okazuje się, że ma uczynne sąsiadki, które służą
pomocą w trudnych chwilach i w tych codziennych, kiedy częstują się pączkami i
zapraszają na herbatę. Należy do klubu seniora, ale twierdzi, że to za mało. Kilka
podsuniętych propozycji spotkań, wolontariatów i udziału w akcjach kończy się grymasem
i komentarzem, że nie może się zebrać, bo jest w takim stanie z powodu tej
swojej samotności, że trudno jej się zaktywizować. Uniwersytet Trzeciego Wieku
jest od października, więc znowu się odwlecze w czasie, a o na ciągle taka
samotna… Zastanawiam się czy ta samotność jest realna czy wymyślona? Czy ta samotność
tak jej doskwiera czy po prostu spełnia jakąś funkcję? Próbuję rozkminić to
zawodowo, ale tak po ludzku rzecz biorąc, to samotność nie jest tylko przekleństwem. Czasem jest
błogosławieństwem. Ale nie wtedy, gdy wynika z braku kogoś bliskiego, bo wówczas jest trudna, ale wtedy, gdy nadmiar
bliskości stwarza potrzebę z powodu jej braku.
W
małżeństwie samotność też jest potrzebna. Żeby za sobą zatęsknić, żeby
odetchnąć, lekko się zdystansować i popatrzeć na to wspólne życie trochę na
trzeźwo, będąc upitym miłością (cóż za poezja ;) ). Ona każdemu z nas, nawet
tak psychologicznie, jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania. I człowiek
dojrzewa do tego, dopiero, paradoksalnie, właśnie wtedy , gdy przebywa z innymi
ludźmi, dzieląc z drugim człowiekiem swoją życiową przestrzeń. Tak naprawdę bez
obecności ludzi nie możemy dostrzec znaczenia samotności, nie możemy odkryć jej
potrzeby w sobie.
Kiedy
samotność staje się udręką, trzeba spróbować ją oswoić. Jeśli nie można wroga
pokonać, to trzeba się z nim zaprzyjaźnić. Ale oswojenie samotności, które
dokonuje się w człowieku, np. z powodu długoletniego braku kandydata na
męża/żonę, a to, o którym często piszą mnisi, nazywając darem - to nie
koniecznie jest to samo... Zastanawiam się czy to przyjęcie samotności jako
elementu życia, z którym obcujemy w zgodzie i harmonii jest rzeczą tak powszechną
czy tylko jednostki, wybitne rzec by można, są na nią gotowe... Bo jeśli ktoś
latami nie odnajduje przysłowiowej "drugiej połówki" albo nie spotkał
na swojej drodze ludzi, których mógłby nazwać przyjaciółmi, przez co czuje się
ogromnie samotny, a ciężar tej samotności sam w sobie zaczyna go tak
przygniatać, że wreszcie postanawia przewartościować swoje życie, to czy to
jest dar, czy raczej sztucznie wykreowana potrzeba?
Taki
człowiek ma potrzebę zmiany, bo nie zniesie dłużej sytuacji, w której tkwi...
Mam wokół siebie wiele takich osób. Już nie marudzą, nie płaczą, nie mają
depresyjnych nastrojów, ale na pytanie czy się pogodzili z sytuacją, zawsze
odpowiadają tak samo: a miała/em inne wyjście? Oni też któregoś dnia zaczęli,
spróbowali ją oswajać, ta swoją samotność.... Ale dlaczego? Bo wewnętrznie
dojrzeli do przemiany? Bo rozwinęli swoją duchowość na tyle, by przekonać się,
że tylko Pan Bóg tę pustkę może wypełnić? Czy po prostu sytuacja, po ludzku nie
do zniesienia, zmobilizowała do przewartościowania i stworzenia w sobie takiej
wewnętrznej potrzeby zmiany?
4 komentarze:
tia... oswoić... jakoś w praktyce nie bardzo mi to wychodzi...
ale dziękuję za ten tekst...
Bo to trudne Cici. Ogromnie trudne. Tylko wiem, doświadczając tego swego czasu, że jeśli jej nie oswoimy, to będzie dla nas coraz bardziej niszcząca. Wiele zmian, które dokonały się w moim życiu, nastąpiło dopiero wtedy, kiedy zaczęłam sobie z nią radzić. Bo dopiero wtedy otworzyłam się na innych, na miłość, na bliskość, na radość. A do tego czasu towarzyszył mi gorzki smak poczucia bezużyteczną i niepotrzebną. A to nie budziło radości, tylko smutek, gorycz, żal. Zamykałam się, bo nie widziałam sensu. Warto spróbować Cici, bo owoce mogą być naprawdę ogromne :) Życzę Ci tego z całego serca :)
Dla nie np. samotność to udręka i poniżanie co dzienne. Samotnośc zcasami jest dobra, potrzebna ale gdy trwa latami a człowiek jest wyalienowany jakby i odrzucony choc mieszka pod jednym dachem samotnosc jest jescze gorsza.
marek
Myślę, że rozpoczęcie procesu oswajania samotności jest właśnie wynikiem dojścia do takiej wewnętrznej dojrzałości, że się już wie, że to jedyne rozsądne wyjście. Tak, sądzę, że trzeba dojrzeć by przyjąć samotność, to nie jest tylko naturalna obronna reakcja organizmu. Pogodzenie się z sytuacją nie jest jedynym wyjściem, zawsze jest to drugie - użalanie się, zamknięcie w sobie, oskarżanie. A, i rzeczywiście w praktyce to baaaardzo trudne i często trzeba po drodze popłakać z bólu - samotność to drapieżna bestia, łatwo się nie ujarzmia, ale z czasem pokornieje.
Cieszę się Zuza Twoim szczęściem, tym, że znalazłaś człowieka, z którym chcesz na zawsze być. Życzę, by ta radość i entuzjazm zawsze w Was trwały.
Prześlij komentarz