poniedziałek, 7 maja 2012

Muszę tylko to, co chcę (cz.2)

Często dajemy zwieść się pozorom, nie próbując dociec czy przypadkiem nie zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Fałszywy obraz rzeczywistości jest często wynikiem wielu niesprzyjających czynników i dopiero skrócenie dystansu pozwala dowiedzieć się prawdy.



Być na Dolnym Śląsku i poprzestać tylko na Wrocławiu byłoby niewybaczalnym grzechem. Dlatego obieramy nowy kierunek – Kotlina Kłodzka. Mamy mocne postanowienie, że plan, którego nie mamy, realizujemy w całości. Absolutnie. Oby tylko pogoda i warunki sprzyjały. 

Ząbkowice Śląskie, urocze miasto leżące na Przedgórzu Sudeckim, nad lewym dopływem Nysy Kłodzkiej, czyli Budzówką. Parkujemy niedaleko centrum nieopodal starych murów miejskich. Przechadzamy się po miasteczku, które w poniedziałkowy ranek budzi się do życia. Nad dachami budynków wyłania się strzelista wieża. Zbliżamy się, spacerując i chłonąc atmosferę miejsca. Naszym oczom ukazuje się przepiękny gotycki budynek. Kościół? – pada zapytanie. Chyba tak. Na pierwszy rzut oka tak wygląda. Ale kościół z oknami, w których są firanki? Kwiaty na parapetach? Wywieszone polskie flagi? Dopiero z bliska zauważamy charakterystyczną dla każdego urzędu czerwoną tabliczkę. Neogotycki ratusz, oprócz władz miejskich, jest siedzibą także Urzędu Stanu Cywilnego oraz Biblioteki Publicznej. Pierwsze wrażenie okazało się zatem złudne. Dopiero po skróceniu dystansu udało się dostrzec opis i dowiedzieć prawdy o tym miejscu. Jak często również w życiu dajemy zwieść się pozorom, nie próbując dociec czy przypadkiem nie zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Fałszywy obraz rzeczywistości jest często wynikiem niesprzyjających warunków, niewłaściwej perspektywy, działania innych ludzi, naszych doświadczeń, pielęgnowanych w sobie uprzedzeń lub zawodności naszych zmysłów…

Ale krzywa wieża nie jest już złudzeniem optycznym. Nie trzeba jechać do Pizy, żeby zrobić sobie fotkę jako wspornik dla przewracającego się średniowiecznego budynku. Ta mierząca 34 m wysokości pozostałość po dawnym przedlokacyjnym zamku, prawdopodobnie na wskutek ruchów tektonicznych, odchyliła się na przestrzeni wieków o 2,14 m od pionu i jest prawdziwą atrakcją turystyczną. Tym większą, jeśli można na nią wejść, co w praktyce nie jest takie proste. Ponieważ klucz do wierzy znajduje się w Ząbkowickiej Izbie Pamiątek, o czym poinformowała nas pani, w otwartym tego dnia, punkcie informacji turystycznej. Niestety, Izba Pamiątek, w przeciwieństwie do informacji turystycznej, była tego dnia zamknięta, pomimo, że właśnie rozpoczynał się, a właściwie już trwał, długi i upalny długi weekend. Idealny czas na turystyczne wojaże. Ale widocznie pracownicy Izby Pamiątek wyszli z tego samego założenia co my – jest weekend, czas na urlop, bo warto by było coś pozwiedzać.     

Ruiny renesansowego zamku nie dają nam tyle satysfakcji, ale z braku innych atrakcji musimy się zadowolić tym, co jest. Na szczęście wokół wzgórza, na którym wzniesiona została warownia, roztaczają się przepiękne widoki, stające się tłem dla niezliczonej ilości fotografii. Za to wdrapanie się na jedną ze ścian z ogromnym oknem, porusza naszą wyobraźnię i przysparza nam mnóstwa powodów do śmiechu, zmuszając do gimnastyki mięśnie brzucha, o których istnieniu nie miałam chyba nawet pojęcia.

Zostawiamy za sobą Ząbkowice i kierujemy się Srebrną Górę, nad którą wznosi się potężna Twierdza Srebrnogórska, strzegąca przejścia przez przełęcz do Kotliny Kłodzkiej. Składająca się z sześciu fortów oraz leśnych umocnień i bastionów twierdza, jest największym górskim obiektem militarnym tego typu w Europie. Asfaltową drogą, przypominającą tę nad Morskie Oko, docieramy do twierdzy. Niby to tylko pół kilometra w górę, ale palące słońce doprowadza powietrze do temperatury 30oC, pot wprost spływa po twarzy, a my nie do końca jesteśmy przygotowane na takie marsze, dlatego wtargana  na szczyt woda znika w mgnieniu oka. Za to widok zapiera dech. Kilka szybkich ujęć i schodzimy do auta, które chłodzi się w cieniu na parkingu u podnóża wzniesienia. Szybkie drugie śniadanie na chłodnej trawie, kilka wdechów błogiego nic niemuszenia i jedziemy dalej. Kierunek Wałbrzych. Na Książ. 

Piękny i majestatyczny jak zawsze zamek, tym razem trochę rozczarował. Trafiłyśmy na festyn. Kramarze rozstawili swoje stragany już na kilometr przed zamkiem, wzdłuż Książańskiego Parku Krajobrazowego. Tak generalnie lubię festyny i to bardzo. Ten gwar i tłum ludzi, kręcących się pomiędzy wystawionymi sklepikami, nie przeszkadza mi zupełnie. Ale tym razem chciałam tylko odwiedzić zabytkową perełkę, Pierwszy raz byłam tu 14 lat temu i od tego czasu trochę sie zmieniło. Przeganiana wówczas razem z grupą z sali do sali, z miejsca na miejsce, dzisiaj to ja decyduje i kontroluję sytuację. Mam ochotę przysiąść w zamkowej restauracji i wypić mrożoną kawę. Mam ochotę pospacerować po zamkowych ogrodach, delektując się zabranymi słodkościami na parkowej ławeczce. Mam ochotę zatrzymać czas, wpatrując się w horyzont. Nic nie muszę, a jeśli muszę, to tylko to, co chcę. 

Po drodze do Lubania, rodzinnego miasta naszej Gospodyni, zahaczamy jeszcze o zamek Bolków. Chwilkę kluczymy po wąskich wybrukowanych uliczkach, wjeżdżając nawet przez przypadek na prywatną posesję. Ale kiedy docieramy na miejsce, pomimo zamknięcia obiektu ze względu na porę (jest już grubo po 18), i tak znajdujemy sposób by go obejrzeć. Od zewnątrz. Przechodzimy od strony zachodniej, idąc wydeptaną ścieżką. Dochodzimy do miejsca, gdzie zbocze Wzgórza Zamkowego gwałtownie się urywa ostrym urwiskiem. Pod nami 90 m różnicy wysokości. To zupełnie nam nie przeszkadza w zrobieniu kilku nowych fotek z przecudnej urody panoramą w tle. To nas satysfakcjonuje. Wracamy. Jeszcze trochę drogi przed nami. 

Przejechałyśmy tego dnia w sumie 250 km. W domu czeka na nas ciepła kolacja. Padam. Chłodny wiatr po zmroku cudownie koi po skwarze za dnia. Dobrze byłoby się wyspać. Jutro wyjeżdżamy do Czech. Kto wie czy nie wrócimy przez Niemcy. Nie mamy planu. Mamy mapy. I wyobraźnię. Potrzeba nam jeszcze sił.
A zatem i snu…



                                              ************************


Ząbkowice Śląskie. Zamek zostawiłyśmy za sobą

Krzywa wieża - 2,14 m odchylenia od pionu

Zamek Książ od strony zamkowych ogrodów

We Wrocławiu zastanawiałyśmy się nad wystawą drzewek bonsai. Nie skorzystałyśmy.
Na Książu musiałyśmy przejść obok obowiązkowo - stała na trasie zwiedzania :)


Książ od środka. Cały zamek obsypany był tak różami.
Zastanawiam się czy ten Festiwal Kwiatów to był fart czy jednak nie fart.


 
Ruiny zamku w Ząbkowicach Śląskich


Twierdza w Srebrnej Górze


 Ogrody na zamku Książ


 Ogrodów ciąg dalszy, tym razem widok z góry...


 Jeden z licznych straganów w drodze na zamek Książ


Stragan z chlebem. Pachniało już z daleka :)



3 komentarze:

cicicada pisze...

wow... ostatnie zdjęcie jest przepiękne!!!
i widzisz dzięki Tobie się dowiedziałam, że w naszym kraju też mamy krzywą wieżę, a człowiek płacił 15 EUR, żeby na tą w Pizie wejść:D
czekam na ciąg dalszy... czyta się jednym tchem!

Belegalkarien pisze...

Cieszę się, że te opowieści o majówkowych podróżach tak dobrze się czyta:) Nie ukrywam, że pisanie o nich sprawia mi ogromną frajdę. A jeszcze większą sprawiło samo podróżowanie...:)

Za chwilę część 3. A w niej okaże się, że nie trzeba jechać do Szwajcarii, żeby zobaczyć Szwajcarię :)

Belegalkarien pisze...

Ostatnie zdjęcie jest mojego autorstwa - żeby nie było wątpliwości :) Pierwsze też. Reszta pożyczona od dziewczyn.