wtorek, 10 lipca 2012

Taka Warszawa - Wilanów

Przy 40 stopniach Celsjusza człowiek spoci się jak mops wszędzie tak samo. A przecież jest tyle cudownych miejsc w naszym kraju, które odkrywane z pasją, odwdzięczą się podarunkiem z tego, co mają w sobie najpiękniejszego.


Zaczynam być zwolenniczką krótkich, ale intensywnych wypadów. 3-4 dni to idealny czas na to, by coś zobaczyć, trochę się polenić, a przy okazji nie zamęczyć na śmierć z towarzyszami podróży. 

Majowy długi weekend (polski ewenement), spędzony na Dolnym Śląsku, z szybkim wypadem za granicę, zainspirował mnie do kolejnej wyprawy. Z jednej strony banalnej, z drugiej – pełnej wrażeń. Obrany kierunek – stolica.

Już dawno zbierałam się, żeby odwiedzić Urszulkę. Umówiłyśmy się  stanowczo na początku czerwca, ale nie zderzyły mi się kulki, że to początek narodowo-piłkarskiego święta. Buszowanie po Warszawie w czasie Euro, to nie był dobry pomysł. Nie z racji bezpieczeństwa, ale możliwości przemieszczania się. Tym bardziej, że cele były dość konkretne – Wilanów, Łazienki i Starówka. Normalnie jest tam multum ludzi, a co dopiero w czasie mistrzostw. Więc padło na miniony weekend, chyba jeden z najbardziej upalnych tego lata.

Wilanów, Łazienki i Starówka – banał! Na takie wycieczki jeździ się w szkole. Ale jeśli ktoś nie mieszka w Warszawie i nie zna jej, to widok i dotknięcie miejsc czy rzeczy, które normalnie widzi się na kolorowych zdjęciach i czyta o nich w książkach, jest zupełnie innym doznaniem, zwłaszcza, gdy nie trzeba oglądać się na poganiającego przewodnika i znudzoną klasę.

Uwielbiam Wilanów. Byłam tam już raz. Oczarował mnie i urzekł. Tak wtedy, otulony czerwono-złotym szalikiem jesieni, tak i teraz, zielony, kwitnący, z pachnącym wilgocią gorącym powietrzem. Ogród wilanowski powstał wraz z pałacem w II połowie XVII wieku, jako pierwotnie podmiejska rezydencja króla Jana III Sobieskiego. Jego centralna część nawiązuje do form antycznych, renesansowych i barokowych, a posiada charakter ogrodu włoskiego. Początkowo ogród był znacznie mniejszy, dopiero kolejni właściciele Wilanowa wprowadzili zmiany, poszerzając obszar parku i przekształcając niektóre jego elementy. Zaniedbany przez lata i zniszczony podczas wojny, swoją świetność odzyskał dopiero w latach 60-tych ubiegłego stulecia. 
 
Cudze chwalicie, swego nie znacie. Zastanawiam się czy jest sens wyjeżdżać na 7 dni do Egiptu, by dwa spędzić w samolocie, kolejne dwa zmagać się z „zemstą faraona”, a przez kolejne trzy pozwiedzać trochę piasku w palącym słońcu. Przy 40 stopniach Celsjusza człowiek spoci się jak mops wszędzie tak samo. A przecież jest tyle cudownych miejsc w naszym kraju, które odkrywane z pasją, odwdzięczą się podarunkiem z tego, co mają w sobie najpiękniejszego. I myślę sobie, że trochę to słabe chwalić się zdjęciami ze Sfinksem i piramidami, a nie dotknąć stołecznej Syrenki i nie uczestniczyć w chopinowskim koncercie w Królewskich Łazienkach.   



                                        ******************************

                                Jak zwykle krótkie fotoreportaż z wyprawy:


Pałac w Wilanowie

Taras okalający pałac - kompozycja kwiatowa

Taras przed pałacem - kompozycja z roślin zielonych

Dukt prowadzący do Jeziora Wilanowskiego

Aleja w parku - kapitalny plener zdjęciowy

Nenufary

Kaczka z młodymi kaczątkami zupełnie nie bała się ludzi

Jezioro Wilanowskie

Jedno z najładniejszych zdjęć jakie udało mi się zrobić w Wilanowie

Chińska altana

Kapitalne....

Szczęście to ta chwila co trwa...

2 komentarze:

Kasia B. pisze...

http://www.charaktery.eu/wiesci-psychologiczne/5663/Fryzjer-vs-terapeuta/ wiedziałam, że "psycholog" to za mało ;-)

tak, tak, cudze chwalicie... ja myślę o Poznaniu - w końcu jestem fanką twórczości Małgorzaty Musierowicz ;-)

pozdrawiam Cię Kasiu!

Kasia B.

Belegalkarien pisze...

I widzę, że zaczynasz być wierną fanką mojego bloga ;)

Pozdrawiam ciepło Kasiu!!!